Ktoś, po przeczytaniu tytułu tego posta, mógłby mnie zganić za błąd ortograficzny. Tym mniej zorientowanym w geografii od razu spieszę z wyjaśnieniem, że Kołomyja to nazwa miasta na Ukrainie, a także jednej z polskich wsi, a nie tylko rzeczownik oznaczający zamieszanie, zamęt. W związku z tym wielka litera K w tytule ma jak najbardziej rację bytu. No dobrze, ale gdzie Rzym, a gdzie Krym, czyli co to ma wspólnego z Finlandią? Ano trochę ma. Bo to właśnie w ubiegłą niedzielę Artur wykrzyknął: „Ale Kołomyja!”, gdy w strugach deszczu próbowaliśmy złapać autostop z Savonlinny do Juvy. No tak, to nadal niczego nie wyjaśnia. Otóż Kołomyja kojarzy nam się i już zawsze będzie się nam kojarzyć z wyjątkowo paskudnym autostopowym dniem na Ukrainie, kiedy to od rana do wieczora ktoś bez przerwy lał na nas z nieba wiadrami deszcz, a my mimo to desperacko próbowaliśmy dostać się na umówiony nocleg do Kołomyi (patrz: Jeden dzień z życia autostopowicza). Powtórka z tej wątpliwej rozrywki przydarzyła nam się właśnie trzy dni temu, ale zacznijmy jednak od samego początku…
Czytaj całość
Nauczycielka matematyki z zawodu i powołania, rocznik ’85. Zapalona kawoszka, kociara, pedantka, miłośniczka słowa drukowanego i kuchni indyjskiej. W 95,(9)% wegetarianka i stuprocentowa abstynentka. Uwielbia gotować i zgłębiać tajniki języka hiszpańskiego. Nie potrafi usiedzieć długo w jednym miejscu, uhonorowana przez uczniów tytułem „Człowieka ciągle w ruchu”. To, kim teraz jest w dużej mierze zawdzięcza podróżom, które wywróciły jej światopogląd, wyznawane wartości i sposób myślenia o 180 stopni. Słowo podróż jest dla niej synonimem wolności, a czas trwania każdej sekundy „w trasie” odczuwa jak pomnożony razy sześć. W przyszłości chętnie poprowadziłaby własny guesthouse, z Arturem i, jak los da, dwójką wspólnych bliźniąt u boku.