Pisaliśmy o tym, że autostop w Mołdawii działa rewelacyjnie i wychwalaliśmy rumuńską gościnność, ale to, czego doświadczamy w Turcji, to jakieś szaleństwo. Najlepszym wyznacznikiem tureckiej gościnności jest chyba fakt, że Paulina przybrała na wadze. Ku uciesze rodziny, która nie musi się martwić, że zniknie oraz Artura, gdyż zaokrągliła się w kilku znaczących miejscach. Ale po kolei. Dziś punkt pierwszy: autostop.

Dla kogoś, kto lubi wyzwania, autostopowanie w Turcji nie będzie frajdą. Za to wszystkim tym, którzy chcą szybko i łatwo dotrzeć do celu, tureckich kierowców możemy jak najbardziej polecić. Wystarczy być obcokrajowcem, stanąć przy drodze i wyciągnąć rękę, aby zostać pasażerem jednego z aut posiadających turecką rejestrację. Oto lista TOP 6 naszych dotychczasowych autostopowych przygód w Turcji.

Słone jezioro Tuz Golu. O tej porze roku prawie bez wody.
6. Droga z Edirne do Corlu. Trasę pokonujemy trzema autami. Ostatnie z nich prowadzi Mahalin, który po dowiezieniu nas do miasta udostępnia nam swój telefon, żebyśmy mogli skontaktować się z Agnieszką z CS. W czasie gdy Artur rozmawia z Agą, idzie do sklepu i przynosi nam pyszne lody pistacjowe.
5. Stambuł. O ile wjechanie autostopem do tego kolosa nie jest problemem, to wyjechanie z niego może sprawić trudność nawet autostopowym wyjadaczom. Jedyna opcja – autostrada. Teoretycznie autostopowanie jest na niej zabronione, ale Onder – policjant, który zabiera nas do swojego auta nic o tym nie wspomina…
4. Jedziemy z Ufukiem, kierowcą TIR-a, który wiezie nas spod granicy bułgarsko-tureckiej w kierunku miasta Edirne. Oczywiście najpierw dzwoni do Murata z CS, żeby dowiedzieć się, gdzie nas wysadzić, a następnie zamiast minąć miasto obwodnicą i skierować się na autostradę do Stambułu, wjeżdża do miasta i podwozi do miejsca, które wskazał mu Murat.
3. Kapadocja. Wszystkie atrakcje turystyczne oddalone są od siebie o kilka, kilkanaście kilometrów. Żeby je objechać trzeba mieć własny środek transportu, być uczestnikiem zorganizowanej wycieczki lub turystą – autostopowiczem. Bez żadnego problemu przemieszczaliśmy się z miasta do miasta, oszczędzając czas i pieniądze. Czasami wydawało nam się, że nasz wyprostowany kciuk działał jak czarodziejska różdżka albo policyjny lizak, bo nawet na mało uczęszczanej drodze nie musieliśmy czekać dłużej niż 5 minut. Raz nawet staliśmy się uczestnikami biesiady w minibusie i poczęstowani chlebem oraz coca-colą w plastikowym kubeczku. Nie lada wyczynem było utrzymanie napoju wewnątrz naczynia podczas jazdy.
Przerwa na gotowaną kukurydzę
2. Trasa: Ankara-Nevsehir, prawie 300 km. Feridun z CS radzi nam, żebyśmy pojechali drogą, która częściowo biegnie wzdłuż malowniczego słonego jeziora: ‚Może uda wam się namówić kierowcę, żeby się na chwilę przy nim zatrzymał.’ Wywiezieni przez uczynnego Feriduna do małego miasteczka pod stolicą Turcji, już po kilku minutach stajemy się pasażerami auta prowadzonego przez Bahatina, który:
a) jest przesympatyczny,
b) pyta się kilka razy czy jesteśmy głodni i mimo przeczącej odpowiedzi i tak kupuje nam na stacji benzynowej ciastka oraz colę,
c) bez naszej interwencji zatrzymuje się przy słonym jeiorze żebyśmy mogli zrobić zdjęcia,
d) dzwoni do Bulenta, u którego mamy nocować i ‚dostarcza’ nas pod wskazany adres.
W trakcie wspólnej podróży pada z jego ust pytanie:’Serwis super?’ ‚Super!’ – odkrzykujemy. A Bulent później pyta: ‚Ile czasu zajęło wam dojechanie do mnie z Ankary?’ ‚Trzy godziny’ – odpowiadamy. ‚Autobusem zajęłoby wam to pięć godzin’…
1. Jedziemy z Safranbolu do Ankary. Najpierw kawałeczek do sąsiedniego miasta Karabuk z fanami Barcy, a później ‚łapiemy’ auto z wyjątkowym duetem: sympatycznym chłopakiem w okularach i zdecydowanie od niego starszym panem (niestety zamuliliśmy i nie spytaliśmy o imiona), którzy zdają się być nieco zdziwieni naszym sposobem podróżowania. Po drodze zatrzymujemy się na obowiązkową turecką herbatkę i drugi raz na gotowaną kukurydzę. Napici i najedzeni wsiadamy do auta z wizją czekającej nas przesiadki, gdyż nasi towarzysze jadą do Stambułu, a nie do Ankary. Nie spodziewamy się jednak, że następny transport zostanie złapany ‚w locie’. Otóż widząc jadący przed nami samochód z ankarską rejestracją, nasz kierowca zaczyna przyspieszać jednocześnie trąbiąc, migając światłami, a siedzący obok niego chłopak wychyla się przez okno i macha do zaskoczonego kierowcy transportowego fiata. Po chwili mkniemy w stronę stolicy w przestronnym wnętrzu granatowego auta pana Harona, który kontaktuję się telefonicznie z Feridunem z CS i zawozi nas na umówione miejsce. Co więcej, nie chce wypuścić nas z samochodu do czasu, aż na horyzoncie pojawi się Feridun. Inna sprawa, że nasz dobroczyńca mieszka na drugim końcu Ankary, więc, uwzględniając rozmiar miasta oraz panujące w nim problemy komunikacyjne, było to z jego strony ogromną uprzejmością.

7 Comments

  1. Wasza przygoda kusi, żeby rzucić wszystko, rozejrzeć się za najbliższą drogą o kategorii wyższej niż gruntowa nieutwardzona i wyciągnąć kciuk… pozdrawiam

  2. Miałem w tym roku okazję również poznać turecką ekipę i rzeczywiście są to niesamowicie mili, uprzejmi i ciepli ludzie – ciągle się uśmiechający :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *