Dzień 6. Morze Martwe

Wstajemy dość wcześnie, gdyż dzisiaj trzeba wiele zrobić. Najpierw idę na zwiad szukać bankomatów. Udaje mi się dopiero za piątym razem, ponieważ bankomaty nie są uzupełniane w szabat. Zaopatrzeni w szekle, jedziemy na wylotówkę. Sytuacja wygląda dość ciekawie, gdyż tutaj samochody same się zatrzymują i to kierowcy pytają ludzi, dokąd jadą.

Czekamy z pół godziny, wszyscy już odjechali, a nas zabiera pewien Amerykanin. Niestety jedzie tylko kawałek, dalej jedziemy z Argentyńczykiem, aż w końcu docieramy z parą Żydów do Ein Gedi. Po wysiadce od razu podbija do nas taksówkarz. Gdy dowiaduje się, że jesteśmy Polakami i jeździmy stopem stwierdza: „wy Polacy to chcielibyście wszystko za darmo”. Widać spotkał już dużo naszych rodaków. Znajdujemy się w bardzo malowniczym miejscu, po prawej piętrzą się piaskowe góry, po lewej rzuca się w oczy wyblakły błękit wody. Niestety jeździ tu niewiele samochodów, a jak któryś jedzie to nie chce nas zabrać. Po godzinie stania w słońcu łapiemy lekką depresję, wszakże jesteśmy 300 metrów poniżej poziomu morza. W międzyczasie poznajemy dwie Polki i jednego Polaka, oczywiście autostopowiczów. Postanawiamy zjeść coś i udajemy się w stronę plaży, która jest zamknięta, ale wejść tam można. Morze Martwe okazuje się bardzo słone. Ręka po zanurzeniu pozostaje oleista aż do umycia. Idziemy dalej na drogę z intencją przebycia 30 kilometrów. W zatoczce na przystanku łapie Leszek – poznany wcześniej Polak. Czekamy długo, a wolny czas umilamy sobie rozmową. Mimo iż nie idzie najlepiej, Leszek jest dobrej myśli. „Nasz kierowca po prostu jeszcze nie nadjechał” mówi. „Może jeszcze się nie urodził” – ripostuje Paulina. „Nie, jeszcze nie nadjechał. Gdzieś tam jest, może jeszcze nie wyjechał, a może dopiero wyjeżdża, ale gdzieś tam jest” – odpowiada spokojnie Leszek. Zdecydowanie Leszek jest dobrej myśli. Zaklinanie daje efekt, gdyż wkrótce jedziemy w trójkę w samochodzie brytyjsko-kazachskiego małżeństwa. Dojeżdżamy do Ein Bokek i drałujemy na plażę. W końcu mogę się wykąpać w Morzu Martwym. A właściwie to poleżeć, wrażenie jest niesamowite, można leżeć, czytać gazetę a solnik sam nas unosi na powierzchni. Do tego dochodzi jeszcze widok, jest tuż po zachodzie słońca i pobliskie góry tworzą odbicie w wodzie. Po kąpieli trzeba koniecznie wypłukać sól ze wszystkich zakamarków – inaczej będzie szczypać. Kupujemy jeszcze humus na kolację i idziemy do hotelu. Trochę błądzimy i musimy przechodzić przez plot, którym otoczona jest wioska. Pierwsze co robię, to udaję się do łazienki wypłukać sól z zakamarków. Jemy kolację, idziemy na spacer w pidżamach, a potem w kimono.

image

image

image

image

image

image

image

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *