Siedzę jeszcze w beduińskim namiocie na pustyni i ciągle nie mogę uwierzyć w to, iż wydarzenia dzisiejszego dnia miały miejsce. Czasami bywa tak, że podróż nas totalnie zaskakuje i zostawia z pozytywnymi, ale również niewygodnymi myślami na końcu dnia. Myślami, które kwestionują nasze jestestwo i które powodują, że chcemy czynić tylko dobro. Dziękujmy za to, gdzie dzisiaj jesteśmy i chodźmy pooglądać gwiazdy, które na pustyni świecą ze zwielokrotnioną mocą.

Wyjazd z Sur

Po nocnej eskapadzie skutkującej zobaczeniem żółwia składającego jaja, dzisiaj wstajemy trochę później. Naprędce żegnamy się z Mubarakiem dziękując za wszystko, co dla nas zrobił i idziemy na śniadanie. Już po chwili wsuwam kebabową kanapkę, a Paulina bułki z zatarem, czyli arabską mieszanką ziół, w której przeważa majeranek. Idziemy trochę miastem, które w niczym nie przypomina wczorajszego wyludniałego miejsca.

W Omanie życie ułatwia nam fakt, że nie trzeba wychodzić z centrum, aby złapać stopa, zatem ustawiamy się gdzieś w zatoczce za rondem i zaczynamy machać rękoma. Po chwili zatrzymuje się Omańczyk w wielkim samochodzie i zaprasza nas do środka. Po raz kolejny potwierdza się fakt, iż na drodze można spotkać interesujących ludzi. Okazuje się, że kierowca był kiedyś kierownikiem drużyny reprezentacji narodowej, a teraz pracuje w federacji piłkarskiej. Rozmawiamy oczywiście o futbolu i trwających mistrzostwach armii. Na koniec pan pyta się o rekomendacje polskich uczelni, gdyż chce wysłać swojego syna na studia prawnicze do Europy.

Podróż z Jaisalem

Lądujemy już poza miastem na drodze na Al Kamil. Zatrzymuje się młody chłopak, trochę się nie możemy z nim dogadać, ale wsiadamy do samochodu. Okazuje się, że to student, który wraca po weekendzie do stolicy i zaraz będzie skręcał z naszej drogi. Od słowa do słowa postanawia zawieźć nas tam gdzie chcemy, chociaż mu wcale nie po drodze. Zapewniamy go, że damy sobie bez problemu radę, ale ten nalega co upewnia nas w tym, że naprawdę tego chce. Już po chwili delektujemy się jazdą wśród górzystego pustkowia.

Opowiadamy o naszej podróży i dzielimy się z nim swoimi planami na dzisiaj. Zasadniczo chcemy wylądować dziś na pustyni, a po drodze zobaczyć ciekawy architektonicznie meczet, który polecał nam Isaac. Jaisal stwierdza, że on też z chęcią by go zobaczył, tylko że nie wie gdzie on dokładnie się znajduje. Od czego są lokalni ludzie? Jaisal macha na jednego kierowcę, a ten się zatrzymuje. Za każdym razem mnie zaskakuje, że ludzie tutaj mimo, iż się nie znają, witają się jak starzy znajomi. Po krótkiej wymianie uprzejmości i zapytaniu o drogę, jedziemy za pickupem Toyoty w stronę naszej wymarzonej atrakcji. Na jednym z rond gubimy naszego pilota, więc Jaisal zatrzymuje się ponownie spytać o drogę. Po chwili pojawia się zgubiony przewodnik, który zauważył, że się odłączyliśmy i możemy kontynuować jazdę. Zadziwia nas to niesamowicie, że koleś się po nas cofnął.

Meczet w Bani Bu Ali

Finalnie dojeżdżamy do meczetu, którego górną powierzchnię stanowią 52 kopuły wyglądające jak by były ulepione z piasku. Przez podwórko przebiega falaj, czyli akwedukt z wodą, która służy do mycia się przed modlitwą. Zachodzimy do środka, gdzie dowiadujemy się, iż każda z kopuł wsparta jest na łukach. Jaisalowi jakoś nie śpieszy się na studia, więc postanawia nas jeszcze zabrać do nadmorskiej miejscowości Al Ashkharah. Najpierw kluczymy wśród wąskich uliczek i domów powstałych z piasku, potem zajeżdżamy na plażę, a w końcu spacerujemy po porcie. W zatoczce kołyszą się zacumowane łodzie, jakiś Hindus łowi ryby na żyłkę, to samo robią dzieciaki na sąsiednim pomoście. Wchodzimy na starą łajbę, gaworzymy z Omańczykami, a dzieciaki, złowiwszy przynętę, wypływają łódką na łowy na grubsze ryby.

Jako, że głód już nas trochę morzy wracamy na trasę i zajeżdżamy do jemeńskiej restauracji. Jemeńskie restauracje słyną ze świetnego biryani. Zachodzimy do kuchni wybrać sobie rybę, po czym zasiadamy na podłodze i dostajemy michę z piramidką różnokolorowego ryżu z przyprawami na czubie której znajduje się ryba. Przeszkoleni w Maskacie, wiemy jak się zachować i już po chwili nasze ręce zaczynają pałaszować posiłek. Na deser dostajemy napitek, pytamy się co to, a Jaisalowi żartuje, że to gorąca pepsi. Wracamy na trasę i rozstajemy się na stacji w Al Kamil. Jaisal wraca na studia, a my kontynuujemy podróż.

Meczet w Bani Bu Ali
Meczet w Bani Bu Ali
Meczet w Bani Bu Ali
Przy ciekawym architektonicznie meczecie w Bani Bu Ali
Autostop z Jaisalem
Z Jaisalem i gorącą Pepsi

Na pustynię

Trzeba wam wiedzieć, że w Omanie każdy obiekt handlowy ma wywieszony wielki szyld z nazwą po angielsku i arabsku, inofrumjący o tym, co dany lokal oferuje. I tak są tutaj: foodstore albo sale of foodstuff – czyli małe markety spożywcze czy też coffee shop – bary sprzedające kanapki i wiele innych. Rzecz w tym, że nierzadko w tych napisach są błędy językowe. Kiedy akurat znajdujemy najśmieszniejszą inskrypcję czyli ‚Cofee shope’ dwóch Omańczyków zagaduje nas i pyta się dokąd zmierzamy. Po chwili znajdujemy się w samochodzie jadącym w kierunku Bidiyah, czyli na pustynię.

Kierowcy wysadzają nas na stacji benzynowej i od razu łapiemy kontakt wzrokowy z pasażerem siedzącym w jeepie. Od tego momentu wszystko zaczyna się dziać jak w kalejdoskopie. Tradycyjnie witamy się, opowiadamy, że jesteśmy z Polski i udajemy się na pustynię. Jusuf mówi, że w sumie to możemy jechać z nim i jego kolegami. Wpadamy jeszcze na szybkie zakupy do sklepu po prowiant i wracamy. Do poznanego wcześniej Omańczyka dołącza jeszcze dwóch kolegów.

Po chwili jedziemy przez miasteczko, zabudowania się kończą i pojawia się wielka pomarańczowa góra piachu. Kierowca ni z tego ni z owego przyspiesza i wjeżdża na sam wierzchołek. Okazuje się, że maszynę prowadzi Khaled – lokalny rajdowiec, który notorycznie wygrywa tutaj wyścigi. Radośnie śmigamy po piasku, ale gdy tylko Khaled wjeżdża skosem na wydmy, tak, że przez okno widać różnicę wysokości, to czujemy się jak na wielkim rollercoasterze. Rozemocjonowani zatrzymujemy się przy wielbłądach, a potem nasz kierowca wjeżdża na top wydmy i robimy przerwę, aby zobaczyć zachód słońca. Promienie malują piasek na niezapomniany pomarańczowy kolor. Wracamy jeepem a dzień bez słońca blednieje w oczach. Chłopaki upewniają się, że mamy wystarczającą ilość prowiantu i zostawiają nas na skraju wydmy.

Noc na pustynii

Leżymy sobie tak na piasku obserwując z góry zmrok zapadający na rozświetlone miasteczko. Po chwili zaczyna dość mocno wiać, robi się zimniej, a małe okruszki atakują nas dostając się do oczu. Idzie wyczuć, że atmosfera trochę gęstnieje. Na wadze z jednej strony postawione jest marzenie spędzenia nocy na pustyni, a z drugiej pojawiają się niesprzyjające warunki. Druga szalka drga i zaczyna się przechylać. Nagle słyszę dźwięk nadjeżdżającego samochodu, prędko wstaję i wchodzę na wydmę, co by nas czasem nie rozjechał na placek.

Ku mojemu zdumieniu okazuje się, że za kółkiem siedzi Khaled, który wysiada i głosem nieznoszącym sprzeciwu każe nam się pakować do auta. Zawozi nas pod ogrodzony teren, gdzie znajdują się dwa beduińskie namioty i mówi, że możemy spędzić tutaj noc. Takim to sposobem dzisiaj śpimy na pustyni i mamy małe obozowisko tylko dla siebie. Siedzimy w półodkrytym namiocie i wtuleni w siebie i w śpiwór patrzymy na światło gwiazd, jeszcze długo nie mogąc uwierzyć w to, co zgotował nam los dzisiejszego dnia.

Piknik w Bidiyah
Zachód słońca na pustynii
Wielbłąd na pustyni
Jak pustynia, to i wielbłądy
Pustynny skok
Szalony Khaled
Zachód słońca w Bidiyah
Malowniczy Zachód słońca
Jusuf
Jusuf
Kierowca rajdowy
Khaled, który zna wydmy jak własną kieszeń

2 Comments

  1. Boze, tak to jest pieknie opisane, ze czulam eksytacje czytajac! Chyba rusze na topa po Malcie! :)
    Sciskam was mocno!

    1. Ruszaj! Wyruszaj natychmiast! Autostop zwiększa szanse na przygodę. Może przypieczętujesz dzień ucztując nad malowniczym kanałem jak pewnego razu w Armenii ;>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *