Sztokholm wyspami stoi, a właściwie na wyspach znajduje się. Naszą podróż przekornie zaczniemy na stałym lądzie przy placu Sergels Torg, gdzie Cyganki w warkoczach za plecy, odziane w długie różowe spódnice potrząsają kubeczkami w nadziei na twardą walutę. Otwarcie rynku pracy dla Bułgarii i Rumunii poważnie testuje tolerancyjność Szwedów. Niedaleko mieści się rynek, a na stoiskach królują kurki. Ich żółć przyciąga turystów, natomiast temperament sprzedawców trochę odpycha. Tuż obok znajduje filharmonia – jedyny niebieski budynek w Sztokholmie. To tutaj przyznawane są nagrody Nobla, potem uczestnicy przenoszą się na bankiet do ratusza. Ale to już na wyspie Kungsholmen. Na dziedzińcu otoczonym ceglanymi murami tłoczy się trochę ludzi. Przechodząc pod łukami w stronę wody podziwiamy widok na Sodermalm. Kiedyś była to siedziba biedoty i palono tu czarownice. Zaczęło się od tego, iż jakiś dwunastolatek z bujną wyobraźnią zaczął wymyślać historie o czarownicach, Łysych Górach i takich tam. Podłapały to niesforne dzieciaki, które nie za bardzo chciały słuchać swoich mam. Świadectwo takiego smarka plus jakaś dziwna blizna wystarczyły, aby zapłonął stos – oczywiście do czasu aż wszystko się wydało. Wtedy role się odwróciły. Kiedyś biedota i czarownice, a teraz jest to najbardziej popularna dzielnica z zaskakująco dużym wskaźnikiem hipsterów na metr kwadratowy. Przechodzimy na kolejną wyspę, a idziemy pod drogowym ślimakiem. Teraz takie rozwiązania są powszechne, ale to w Sztokholmie powstał pierwowzór.
Znajdujemy się na Gamla Stan czyli na tzw. Starym Mieście. W czasach gdy nie istniał jeszcze szwedzki odpowiednik Corimpu, ludzie wyrzucali tutaj śmieci przez okno. Potem wraz z deszczem spadały one do wody. Z czasem zbiły się tak mocno, że można było stawiać na nich domy. Kilkanaście procent Starego Miasta stoi na śmieciach. Urokliwe budynki w pastelowych kolorach przykrywają tą niezbyt dumną historię. Gubimy się w gąszczu przepięknej architektury, a odcienie pomarańczowego, żółtego, zielonego czy staroświeckiego szarego radują nasze oczy. Wracamy do rzeczywistości i wchodzimy do nowoczesnego 7Eleven. Od razu widzimy ekspres do kawy i multum różnego rodzaju wymyślnego pieczywa. Okazuje się, że Skandynawowie spożywają najwięcej kawy na świecie na osobę. W końcu natrafiamy na Zamek Królewski, z zewnątrz nie robi wielkiego wrażenia. Wnętrze to zupełnie inna historia. Wchodzimy do Królewskiej Zbrojowni, gdzie znajdują się ciekawe artefakty takie jak szaty jednego z władców, który został w nich postrzelony, konne zbroje czy wszelkiego rodzaju broń. Największe wrażenie robi na nas podziemie, gdzie zaparkowanych jest kilka misternie zdobionych karet. Dotychczas takie coś widzieliśmy tylko w wyobraźni albo w bajkach. Gdy idziemy dalej widzimy, iż jedno ze skrzydeł zamku jest remontowane i co słyszymy? Język polski. Dużo naszych rodaków pracuje w Szwecji w budownictwie. Dwóch z nich mieliśmy przyjemność poznać, gdy podwieźli nas z lotniska do miasta. Na kolejnej wysepce mieści się Parlament. Szwecja cechuje się dość ciekawym prawem, np. zarówno mężczyzna jak i kobieta mogą wziąć 200 dni wolnego, aby opiekować się dzieckiem. W tym czasie dostają 80% wynagrodzenia. Dlatego widok osobnika płci męskiej z wózeczkiem w parku o godzinie 11 nikogo nie dziwi. Homoseksualizm również uznawany był za chorobę, aż duża ilość ludzi stwierdziła, że przecież mogą iść w takim razie na zwolnienie lekarskie. No i 1979 roku został wykreślony z listy chorób.
Patrząc na wyspę Djurgarden możemy zauważyć dość ciekawy budynek, z którego dachu wystają trzy drewniane maszty. Sprawia on wrażenie jak gdyby w jego wnętrzu znajdował się zamknięty statek. I tak właśnie jest. W tym budynku mieści się Muzeum Vasa. Wymieniony Vasa to żaglowiec wybudowany w pierwszej połowie XVII wieku. Statek, który miał być kunsztem myśli inżynieryjnej i przeważyć szalę wojny z Polską. Zaprojektowano go zgodnie z kanonami ówczesnego bezpieczeństwa, ale potem, jak to w życiu bywa, pojawiły się zmiany w projekcie. A to król chciał więcej armat, a to jeszcze jedno dodatkowe piętro. Przecież nie powiesz swojemu władcy, że nie da rady. Po dwóch latach budowy, żegnany przez Sztokholmską śmietankę towarzyską, Vasa wypłynął ze stoczni w swój pierwszy rejs. Nie odpłynął nawet 200 metrów i dostał podmuch wiatru. Sytuacja typowa dla żaglowców, ale Vasa zaczął się niebezpiecznie przechylać. Jakoś wrócił do pionu. Drugi podmuch nie był już taki łaskawy. Do statku zaczęła dostawać się woda, a wszystko skończyło się tak, iż spoczął na dnie. Leżał tak przez trzysta lat, aż pewien pasjonat znalazł jego położenie i postanowił go wydobyć. Cała operacja wydobycia i konserwacji jest opisana w muzeum, ale największe wrażenie robi sam Vasa – wysoki na pięć pięter, cały z drewna, z misternie rzeźbionymi detalami. Ten kawałek XVII wieku w teraźniejszości budzi respekt, gdy patrzysz na niego z najniższego poziomu, ale też daje się podziwiać, gdy wejdziesz na największe piętro. I tak zachowany Vasa to jedna z największych atrakcji stolicy Szwecji.