Ktoś mógłby pomyśleć, że jak się planuje podróż dookoła świata, to już miesiąc przed wyjazdem powinno się mieć wszystkie sprawy dopięte na ostatni guzik. My też tak myśleliśmy, a przynajmniej pragmatyczna i praktyczna Paulina. A guzik z tego zapięcia guzika! Mamy wrażenie, że lista spraw do załatwienia rośnie wykładniczo wraz z upływem czasu, czyli ubywaniem dni do naszego wyjazdu. Można by się nawet pokusić o napisanie wzoru funkcji i zrobienie wykresu, ale to może innym razem. Każdego dnia okazuje się, że trzeba lub warto zrobić coś, co wcześniej nie przyszło nam do głowy. Między innymi za sprawą życzliwych osób, które w trosce o powodzenie naszej wyprawy służą nam dobrą radą. Zaczynamy jednak węszyć spisek i zastanawiać się czy rzeczywiście mają na względzie nasze dobro, czy po prostu chcą przeciągnąć nasze przygotowania w nieskończoność i zatrzymać nas na miejsu? :) Ma również miejsce efekt reakcji łańcuchowej – każdy nowy pomysł rodzi następny. Zatem w dalszym ciągu zwiększamy popyt na artykuły turystyczne, z pasją (ale niestety nie z przyjemnością) oddajemy się rozmowom telefonicznym z urzędnikami, pracownikami banków i służby zdrowia oraz optymalizujemy masę bagażu poprzez wymianę lekkich przedmiotów na jeszcze lżejsze. Pomijając tak błahe czynności jak pranie i szycie, bo Artur dopiero teraz zdecydował się, w jakiej odzieży ma zamiar zwiedzać świat.
Wczoraj też na dobre zaczęliśmy przewozić dorobek naszego życia do rodziców Pauliny, którzy zgodzili się użyczyć nam trochę swojej wolnej przestrzeni lokalowej, abyśmy mieli gdzie go przechować do naszego powrotu. Z lekkim smutkiem obserowaliśmy, jak nasze dotychczasowe życie znika w workach i kartonach. Wszystkie rzeczy, które czas na pewno nadszarpnąłby swoim zębem oraz te, które przywitałyby nas w stanie trzeciej lub czwartej nawet świeżości rozdaliśmy lub pożyczyliśmy. Napoje wysokoprocentowe, które jakimś dziwnym trafem nazbierały nam się domu, tworząc całkiem pokaźny „barek”, zostały skonsumowane podczas imprezy w Poznaniu zorganizowanej przez kolegę Tomasza. Tym razem nie Tomasza K., o którym była już mowa wczesniej, ale R. (chociaż Tomasz K. był również obecny w Poznaniu i nie próżnował pomagając nam uwolnić się od tego zbędnego balastu). Przed wszystkimi, którzy stawili czoła wyzwaniu, chylimy czoła nasze, a gospodarzowi dziękujemy za, jak zwykle zresztą, bardzo udany weekend. Przede wszystkim, była to dla nas okazja, żeby pożegnać się z częścią naszych znajomych i przyjaciół.
Na koniec krótki komunikat. O ile nie stanie się nic nieprzewidzianego, ruszamy 4 sierpnia. Amen.
* nie dotyczy osobistej rozmowy z pracownikami urzędu skarbowego :)