Żeby spędzić noc w namiocie na terytorium państwa o wdzięcznej nazwie Islamska Republika Iranu trzeba wyjechać na pustynię. Tylko w tak nieprzyjaznym dla życia środowisku istnieje szansa, że nie spotkamy nikogo, kto udaremni nasz plan zanocowania ‚pod chmurką’ przemocą zaciągając nas do swojego domu. Jesteśmy przekonani, że gdyby irański wielbłąd miał swoje M3, to nie mielibyśmy szans nawet na piaszczystym bezludziu. Nam trudna sztuka rozstawienia namiotu w Iranie udała się tylko raz, w Maranjob, właśnie podczas wyprawy na pustynię. W innych miejscach niestety polegliśmy. Irańska gościnność, uczynność i pozostawanie w stanie gotowości do pomocy 24 godziny na dobę jest trudna do opisania. Żeby zrozumieć ten fenomen, trzeba go doświadczyć na własnej skórze. Mamy jednak nadzieję, że poniższe zapiski chociaż trochę przybliżą Wam nasze przeżycia. Jest to oczywiście tylko kropla w morzu irańskiej życzliwości.
W żadnym kraju nie poznaliśmy bliżej tylu osób, co w Iranie. Oto galeria ‚zasłużonych’. W rolach głównych Ci wspaniali Irańczycy, których postacie udało nam się uwiecznić na zdjęciach. Wszystkim za wszystko, co dla nas zrobili bardzo dziękujemy!
Farid, Tabriz
Przesympatyczny student, który gościł nas u siebie przez pierwsze dwie noce naszego pobytu w Iranie. Wprowadził nas w tajniki irańskiego życia, cierpliwie odpowiadając na pytania m.in. o to, co wolno, a czego nie wolno robić. Oprowadził nas po mieście, zgotował pyszną kolację i pokazał, jak wygląda ‚życie nocne’ w Iranie, zabierając nas wieczorem do parku. Słuchaliśmy tam tradycyjnej muzyki granej i śpiewanej przez grupę chłopaków oraz relaksowaliśmy się wdychając aromatyczny dymek z hubble-bubble.
Hamed z żoną Zohre, Zanjan
Spędziliśmy z nimi dwa rewelacyjne dni. Oprowadzili nas po muzeach, z zapałem odpowiadali na wszystkie nasze pytania oraz zabrali nas na piknik do Soltanieh, żebyśmy mogli zobaczyć przepiękny, stary meczet. Zohre okazała się być świetną kucharką, a Hamid dobrym graczem w PES, gdyż w kilku meczach towarzyskich Polska vs. Iran Arturowi udało się go pokonać tylko raz.
Masoud, autostop z Zanjanu do Teheranu
To było jedno z najlepszych ‚drogowych’ spotkań w Iranie. W jego samochodzie spędziliśmy kilka godzin, rozmawiając na wszystkie możliwe tematy. Masoud – sportowiec wprowadził nas w świat wspinaczki lodowej, która jest jego pasją. Zaprosił nas po drodze na lunch, a potem zaopatrzył w słodycze, żebyśmy nie pomarli z głodu stojąc w korku pod Teheranem. Zadzwonił do Abbasa z CS, żeby dowiedzieć się, gdzie ma nas dostarczyć. Po dotarciu na umówione miejsce czekał do przybycia naszego następnego transportu w postaci kolegi Abbasa, gdyż chciał się upewnić, że przekazuje nas w dobre ręce. Oczywiście nalegał, żebyśmy pojechali z nim do jego domu, ale z racji wcześniej ustalonego noclegu u Abbasa musieliśmy odmówić. Będziemy trzymać kciuki za Masouda podczas mistrzostw świata we wspinaczce w Korei Południowej.
Abbas i Zahra, Teheran
Dzięki nim nasza wizyta w stolicy Iranu była naprawdę wyjątkowa. Abbas, mimo naszego protestu, zwalniał się z pracy, żeby oprowadzić nas po mieście. Narysował nam szczegółową mapę osiedla w trosce o to, żebyśmy bez problemów dotarli do stacji metra. Jeszcze długo po naszym wyjeździe z Teheranu pomagał nam w znalezieniu noclegów u couchsurferów w innych miastach i do końca naszego pobytu w Iranie drogą telefoniczną upewniał się, że wszystko u nas w porządku. Jego żona, Zahra, zadbała o nasze żołądki przyrządzając pyszne posiłki. Bardzo zaskoczeni byliśmy, gdy pierwszego ranka, po wejściu do pustego salonu (nasi gospodarze zdążyli już wyjść do pracy) zastaliśmy nakryty ‚stół podłogowy’ z przygotowanym dla nas śniadaniem! Jednak największą atrakcją, jaką zgotowali nam Abbas i Zahra było zabranie nas na pustynię do Maranjob.
Mohammed i spółka, Kashan/Qamsar
Mohammed oprowadził nas po Kashanie, zabrał na śmieszne, ‚makaronowe’ lody i zorganizował rodzinne spotkanie, którego byliśmy główną atrakcją. Można by je zatytułować ‚Pod gradobiciem pytań’, gdyż tamtego wieczoru pobiliśmy rekord w ilości udzielonych odpowiedzi na pytania dotyczące naszego życia w Polsce. Wszyscy tam obecni chcieli mieć z nami zdjęcie, w różnych składach osobowych i w różnych częściach salonu, więc zostaliśmy ‚obfotografowani’ jak nigdy dotąd. Był to jednak jeden z najbardziej uroczych wieczorów podczas naszego pobytu w Iranie.
Javad z rodziną, Isfahan
Wszyscy bardzo zaangażowali się w to, żeby nasz pobyt w Isfahanie był jak najbardziej komfortowy. Sam Javad towarzyszył nam w zwiedzaniu miasta, zabierając nas autem w bardziej odległe od centrum miejsca. W domu wielokrotnie upewniał się, że niczego nam nie brakuje, oferując m.in. piżamę, szczoteczkę do zębów, ręcznik, kosmetyki itp. Mama Javada z takim zapałem przygotowywała mieszkanie na nasz przyjazd , że myjąc łazienkę poślizgnęła się i… złamała rękę. W związku z tym z odsieczą przybyły babcie, które serwowały nam rewelacyjne posiłki. Tata Javada umilał nasz pobyt w jego domu interesującymi pogawędkami oraz zatroszczył się o to, żebyśmy nie musieli przypadkiem korzystać z komunikacji miejskiej chcąc wyjechać na rogatki miasta. Javad również nie pozwolił nam skorzystać z autobusu, dwukrotnie odbierając nas z centrum miasta w obawie, że sami nie trafimy do domu.
Faezeh z rodziną, Abarkuh
To był nasz pierwszy raz w Iranie, kiedy przyjęliśmy zaproszenie do domu od przypadkowo spotkanej osoby. W planie mieliśmy nocleg w miejskim parku. Tak się jednak stało, że gdy odpoczywaliśmy sobie na karimatce po trudach autostopowania, podeszła do nas grupa nastoletnich uczennic w celu wybadania ‚co to za jedni przyjechali do Abarkuh’. Wśród nich była właśnie Faezeh, która po kilkudziesięciu minutach od rozstania wróciła do nas z tatą, żeby zaprosić nas do ich domu. Zostaliśmy przywitani przez jej mamę i dwie młodsze siostry, które czekały na nas z lunchem i herbatą. Po posiłku zostaliśmy zabrani na wzgórze z tysiącletnią wieżą oraz w miejsce, gdzie rośnie 4000-letni cedr. Wieczorem zjedliśmy sutą kolację i owoce, wymieniliśmy się podarkami i wygłupialiśmy się paląc fajkę wodną. Rano tata Faezeh wywiózł nas za miasto, żeby łatwiej nam było ‚autostopować’. Istniejąca między nami bariera językowa nie przeszkodziła nam w komunikowaniu się, a wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że musieliśmy włożyć więcej wysiłku w dogadanie się, zbliżyliśmy się do siebie bardziej. A wspominając malutką, łobuziarską Fateme będziemy zawsze szeroko się uśmiechać.
Ali, Nasrin i ich rodzina, Yazd
To była najbardziej zwariowana para, jaką spotkaliśmy w Iranie. Ali jest urodzonym komediantem, w związku z czym podczas naszego pobytu w Yazdzie dorobiliśmy się kilku nowych zmarszczek mimicznych. Nasrin, oprócz tego, że jest znakomitą kucharką, ma również zdolności ‚kosmetyczne’. Mogła się przekonać o tym Paulina, której brwi, po 27 latach, doczekały się profesjonalnej ‚obróbki’. Podczas wspólnej kolacji, mieliśmy okazję poznać rodzinę Nasrin i nauczyć się nowej gry karcianej, której znajomość przydała nam się później w Busher. Ponadto Ali i jego stylowy samochód marki paykan zapewnili nam transport, gdy go bardzo potrzebowaliśmy.
Hamed, Shiraz
W leniwym mieście Shiraz my też byliśmy leniwi i odpoczywaliśmy w towarzystwie Hameda. Niekończące się rozmowy upływały pod hasłem ‚z życia wzięte’, więc nasze umysły opuszczały Shiraz bogatsze o wiedzę dotyczącą irańskich zwyczajów. Nasze ciała zaś wyjeżdżały bogatsze o dodatkowe kilogramy, gdyż Hamed jest rewelacyjnym kucharzem. Wspólnie przeprowadziliśmy akcję pod kryptonimem ‚Na Irańczyka’, która miała na celu wejście do uniwersyteckiego parku kupując bilety po normalnej, a nie ‚turystycznej’=wygórowanej cenie. Niestety przedsięwzięcie zakończyło się fiaskiem, gdyż Paulina, zazwyczaj zupełnie niewyróżniająca się spośród Iranek (a czasami nawet brana za Irankę) tym razem została rozszyfrowana.
Behrus z rodziną, Marvdasht
Jadąc autostopem z Shiraz do Persepolis zostaliśmy zaproszeni przez naszego kierowcę do jego domu. Nie mogąc pogodzić się z faktem, że mamy zamiar zjeść na lunch zawartość naszej torby (chleb i pasta z bakłażana w puszce), zamówił nam w restauracji bardziej wykwintny posiłek (mimo naszego głośnego sprzeciwu). Skonsumowaliśmy go na dywanie w salonie, w otoczeniu jego żony, synka i innych członków rodziny, którzy podekscytowani naszą wizytą wypytywali o życie w Polsce. Tak nam się razem dobrze rozmawiało, że nie chcieli nas wypuścić z domu proponując pozostanie na noc. My jednak grzecznie odmówiliśmy, gdyż w Shirazie czekał na nas Hamed.
Sahid, Ali i reszta ekipy. Bandar Busher
Czasami nieznajomość języka angielskiego przez Irańczyków przy jednoczesnej nieznajomości ich mowy przez nas powodowała, że, nie mogąc się porozumieć, musieliśmy czekać aż czas pokaże, co im chodzi po głowie. Jadąc ciężarówką z Alim byliśmy święcie przekonani, że chce nas zawieźć na plażę, żebyśmy mogli tam rozłożyć namiot. Okazało się, że, owszem, na plażę chciał nas zabrać, ale po to, żeby Artur mógł popływać. Namiot się nie przydał, bo zostaliśmy siłą (dosłownie) wciągnięci do domu, w którym czekał już na nas jego brat Sahid oraz poczęstowani czym chata bogata. W związku z naszym przybyciem zjechała się cała ekipa i przy herbacie oraz hubble-bubble wesoło spędziliśmy wieczór. Miasta nie udało nam się zwiedzić, gdyż następnego dnia musieliśmy już ruszać dalej, ale nie ma to dla nas żadnego znaczenia. Wizyta w Busher jest kolejnym potwierdzeniem tego, że podczas podróży najważniejsi są ludzie, a nie miejsca. A także tego, że irańska gościnność nie zna granic – tuż przed snem Sahid (chcąc mieć pewność, że niczego nam nie brakuje) spytał Artura czy nie potrzebuje… prezerwatywy.
Ahmad, Zeina i Ilia, Bandar Mahshahr
Autostopowaliśmy z Busher w stronę Shush, zdając sobie sprawę z tego, że tak długiego dystansu, tak niebezpośrednią trasą i tak późno (o 12) wyjeżdżając z Busher nie pokonamy w jeden dzień. Gdy już zaczynało się ściemniać, podjęliśmy decyzję: byle do Mahshahr. Mając przed oczami wizję nocy w namiocie rozstawionym w miejskim parku, tuż przed zapadnięciem zmroku wprosiliśmy się do ciężarówki Ahmada, tzn. widząc stojący na poboczu TIR z niewykorzystanymi dwoma miejscami grzecznie spytaliśmy czy możemy je zająć. Skończyło się na tym, że zajęliśmy również pokój w domu Ahmada , który, jak tylko usłyszał słowo ‚namiot’, zaproponował nam gościnę u siebie. Nadal nie wiemy, jak to się stało, że 5 minut przed dotarciem do celu powiedzieliśmy niesakramentalne TAK, skoro przez całą drogę, chcąc w końcu zakosztować ‚wolności’, upieraliśmy się przy NIE. Jednak swojej ostatecznej decyzji nie żałujemy, bo spędziliśmy niezapomniane chwile z Ahmadem, jego żoną Zeiną (która przygotowała wyśmienitą kolację, zastawiając jedzeniem cały ‚podłogowy’ stół, i mimo to przepraszała za to, że przygotowane potrawy nie należą do irańskiej czołówki!) oraz sześcioletnim Ilią (z którym Artur grał w pokoju w piłkę).
Adel, Antefe i inni, Montezeri
To był dość nietypowy nocleg, gdyż mieszkaliśmy w… szkole języka angielskiego. Adel jest nauczycielem i większa część jego mieszkania przeznaczona jest na sale lekcyjne. W związku z tym byliśmy gośćmi na prawie wszystkich zajęciach i rozmawialiśmy z uczniami po angielsku, żeby mogli wypróbować swoje umiejętności w praktyce. Adel i jego żona Antefe byli zajęci od rana do późnych godzin popołudniowych, ale zadbali o to, żeby spędzone u nich dwa wieczory były dla nas niezapomniane, a nasze podniebienia zadowolone. Pierwszego z nich zabrali nas do sadu pomarańczowego, gdzie w towarzystwie grupy ich znajomych piliśmy herbatę, paliliśmy fajkę wodną, rozgrzewaliśmy się przy ognisku i robiliśmy pamiątkowe zdjęcia. Rozmowom, w trakcie których wymienialiśmy się informacjami dotyczącymi zwyczajów panujących w naszych krajach, nie było końca. Wszystkie spotkane przy tamtej okazji osoby były dla nas ekstremalnie życzliwe, a jedna z dziewczyn, przedstawiając nam swojego męża stwierdziła: ‚This is my husband. He’s at your service’ (To jest mój mąż. Jest do waszych usług). Następnego wieczoru zostaliśmy zabrani przez Adela i jego dwóch dorosłych uczniów do Dezful, abyśmy mogli zobaczyć malowniczą rzekę, która w irańskich miastach jest rzadkością. Siedząc przy tamie relaksowaliśmy się słuchając szumu wody i jak zwykle rozmawialiśmy o naszych światach.
Mohammed, autostop z Andimeshk do Khorramabad
W pierwszych chwilach naszego spotkania nie wyglądał na przekonanego, że dobrze robi pozwalając nam wsiąść do swojego samochodu. Jednak po pierwszych kotach za płotami lody zostały przełamane i wylądowaliśmy z Mohammedem na piknikowej macie. Najwyraźniej rozmowa prowadzona z nami w aucie (tradycyjnie w języku farsi-migowym) okazała się być niewystarczająca i postanowił on zjechać z drogi w lasek, żeby w otoczeniu natury cieszyć się towarzystwem dwojga zagranicznych turystów. Po dotarciu do Khorramabadu próbował nas namówić na przenocowanie u niego w domu twierdząc, że z powodu relatywnie późnej pory nie uda nam się dojechać tego samego dnia do Hamedanu. Zapewniliśmy go, że kto jak kto, ale my damy radę i rzeczywiście – wieczorem mogliśmy mu wysłać sms z podziękowaniami i informacją, że szczęśliwie dotarliśmy do celu.
Mehdi i inni, Hamedan
Dzięki Mehdiemu i jego żonie Nastaran zobaczyliśmy jedno z najpiękniejszych miejsc w Iranie, czyli zapierającą dech w piersiach największą na świecie jaskinię wodną Ali Sadr. Mehdi, wraz ze swoimi przyjaciółmi Leilą i ‚Samem’, pokazał nam najbardziej interesujące miejsca w Hamedanie. Ponadto spędziliśmy dwa wspaniałe wieczory, rozmawiając z całą czwórką do późnych godzin nocnych. Byliśmy również gośćmi na lunchu u rodziców Nastaran, rozgrywając partyjkę tryktraka z jej tatą. Pomimo, że Hamedan był naszym przedostatnim przystankiem w podróży po Iranie, to wiele rzeczy zrobiliśmy tam po raz pierwszy, ale niech to pozostanie naszą słodką tajemnicą…
Ali z Qom
Do tego ‚świętego miasta’ zajechaliśmy o godzinie 14.30, a Hamid kończył pracę dopiero o 19. Przejęty tym, że przez kilka godzin będziemy zdani tylko na siebie, zapewnił nam towarzystwo w postaci swojego kolegi, Aliego. Ali był naszym przewodnikiem po Holy Shrine, oprowadził nas po bazarze oraz zabrał w fantastyczne miejsce: specjalną salę gimnastyczną, gdzie Artur miał okazję zobaczyć tradycyjny irański sport, czyli grupowe ćwiczenia wykonywane w rytm wygrywanej na bębnach muzyki. Mi musiało wystarczyć obejrzenie nagranego przez Artura filmiku, gdyż, jako kobiecie, nie wolno mi było zasiąść na widowni. Przy pożegnaniu Ali przepraszał, że musi nas zostawić samych na godzinę, zanim ‚przejmie’ nas Hamid, bo był umówiony z fachowcem od naprawy pralek.
Hamid i jego rodzina, Qom
Zapewnili nam to, czego najbardziej nam było potrzeba przed wylotem do Indii, po czterech tygodniach pełnego wrażeń pobytu w Iranie, tzn. długi i twardy sen, ciepły prysznic i możliwość odpoczynku w domu przez cały dzień. Dzięki nim mieliśmy również okazję zobaczyć, jak wygląda włoska restauracja w Iranie oraz w końcu posmakować tradycyjnej zupy asz. Dzięki google translate udało nam się pogawędzić z siostrami Hamida, odpowiadając m.in. na nurtujące je pytanie: ‚Czy ludzie w Polsce się zdradzają?’ Jego mama zadbała również o to, żebyśmy nie byli głodni czekając na lotnisku na wylot, zaopatrując nas w słoik zupy i ogórki. Współpasażerowie z zazdrością i lekkim zdziwieniem spoglądali, jak pałaszujemy nasz pyszny posiłek.
Historie z anonimowymi osobami
Jedziemy autostopem z Ahwaz do Shush. Wysiadamy z TIR-a po przejechaniu około 1/3 trasy i robimy sobie przerwę na jedzenie. Siadamy w cieniu pod drzewem i już po chwili po drugiej stronie drogi zatrzymuje się auto. Wychodzi z niego mężczyzna, przeskakując przez barierkę oddzielającą jezdnie podchodzi do nas z zatrwożoną miną i pyta: ‚Jedziecie do miasta? Potrzebujecie pomocy?’
Teheran. Idziemy przez zwyczajne osiedle na stację metra. Zatrzymuje się przy nas samochód, kierowca uchyla szybę i zachodzi między nami następujący dialog:
– Nie jesteście Irańczykami, prawda?
– Jesteśmy z Polski.
– To na pewno się zgubiliście i potrzebujecie pomocy!
- Jedziemy autostopem z Ahwaz do Shush. Wysiadamy z TIR-a po przejechaniu około 1/3 trasy i robimy sobie przerwę na jedzenie. Siadamy w cieniu pod drzewem i już po chwili po drugiej stronie drogi zatrzymuje się auto. Wychodzi z niego mężczyzna, przeskakując przez barierkę oddzielającą jezdnie podchodzi do nas z zatrwożoną miną i pyta: ‚Jedziecie do miasta? Potrzebujecie pomocy?’
- Teheran. Idziemy przez zwyczajne osiedle na stację metra. Zatrzymuje się przy nas samochód, kierowca uchyla szybę i zachodzi między nami następujący dialog:
– Nie jesteście Irańczykami, prawda?
– Jesteśmy z Polski.
– To na pewno się zgubiliście i potrzebujecie pomocy! - Autostop Qom – Teheran. Jedziemy na lotnisko. Dwie siostry Hamida z CS zawożą nas pod bramkę na autostradzie. Po małym zamieszaniu na poboczu i samozaangażowaniu się w pomoc przy znalezieniu nam transportu kilku przypadkowych osób udaje nam się zająć miejsce w samochodzie pana M., którego wnętrze oświetlone jest ultrafioletową lampką. Zgodnie z planem mamy wysiąść przy zjeździe z autostrady w kierunku portu lotniczego i złapać kolejny autostop lub ewentualnie przebyć ok. 5 km pieszo. Po miesiącu pobytu w Iranie nie jesteśmy zaskoczeni, gdy nasz kierowca zjeżdża z głównej trasy i zawozi nas pod same automatyczne drzwi terminala.