Wczoraj wymyśliliśmy, iż czadowo byłoby zobaczyć te wszystkie pnące się cuda architektury od strony morza, a przy okazji zobaczyć trochę wybrzeża. Chcemy też zobaczyć miejsce, w którym zaczął rozwijać się Dubaj przed erą ropy naftowej.
Na statek!
Wstajemy rano, wcinamy jogurt z musli i udajemy się do Dubai Mariny, z której odpływa statek do Bur Dubai – najstarszej części tego miasta. Najpierw obserwujemy budynki mariny z nowej perspektywy – wody. Potem dość długo płyniemy między głównym lądem, a sztucznie utworzoną wyspą w kształcie palmy. Na palmie znajdują się i wysokie budynki, i jednopiętrowe wille, a na samym czubie majaczy charakterystyczny, pomarańczowy hotel Atlantis, z którego można zobaczyć widok na całą roślinę. Największe wrażenie robi rozmiar – palma jest ogromna. Dalej mijamy Burj Al Arab, archipelag – mapę świata i skupisko wysokich budynków wokół Burj Khalifa.
Deira
W końcu wcinamy się zatoką w ląd i dobijamy do brzegu. Znajdujemy się w innym świecie – niby uporządkowanym, ale jednak nieco bardziej chaotycznym niż w innych częściach Dubaju. Czujemy bardziej arabski klimat, ale to ciągle nie to. Spacerujemy wąskimi uliczkami, mijamy najróżniejsze sklepy, wchodzimy do souku, gdzie sprzedawcy namawiają nas na kupienie paszminy i w końcu wchodzimy do muzeum gdzie co nieco dowiadujemy się o historii i obyczajach w Emiratach. Bierzemy małą drewnianą łódkę, aby przemieścić się na drugą część zatoki do Deiry. Wcześniej widzieliśmy dość duże drewniane łodzie przymocowane jedna do drugiej, więc zaciekawieni podchodzimy do jednej od strony brzegu. Od razu zostajemy zaproszeni, aby pogadać. Okazuje się, że tymi nie najlepiej wyglądającymi statkami pływają Irańczycy. Mimo braku wspólnego języka rozmawiamy chwilę, a żeglarze radują się, kiedy wymieniam kolejne miasta w ich pięknym kraju. Przypominam sobie też parę słów w farsi.
Dzisiaj też mamy misję logistyczną – musimy kupić bilety na poranny autobus do Maskatu. Wymaga to nałożenia trochę drogi, ale w końcu kupujemy bilety u dość dziwnego Hindusa. Wracamy metrem do Deiry i spacerujemy jeszcze po souku. Jeszcze raz mijamy Irańczyków, którzy teraz w pośpiechu rozładowują towary, bierzemy łódkę na drugą stronę zatoki i metrem docieramy do mieszkania Dahira. Tuż przed zamknięciem idę jeszcze do sauny i na basen, które to znajdują się na dachu bloku. Pora spać – jutro pobudka o 5:50.
Pewnego dnia, gdy słońce już dawno spało. Na Dubajskim deptaku koło nieco inaczej ubranych person, zjawiła się para Europejczyków.
Ich widok nie zrobił jednak żadnego wrażenia na tubylcach. Lokalna ludność tak bardzo przyzwyczaiła się do widoku obcokrajowców, że nawet głupkowaty wyraz twarzy osobnika męskiego nie był wstanie zakłócić niczym nie zmąconej ciszy w jakiej pracowali Dubajskie Ciapaki.
W końcu dywany same się nie wrzucą na pakę, a raczej zrzucą patrząc na wygiętego jegomościa obleczonego w prześcieradło z niczym nieskrywanym turbanem na głowie. Podziw jednak wzbudza nie Ciapak-pracuś, a kostka uliczna. Heh, kostka! Wydawałoby się że kostki brukowe mogą się różnić bądź nie w tak odległym Ciapackim kraju jakim jest, bez ironii Dubaj. O dziwo, kostka ta ma inny kształt niż ta nasza europejsko-polska. Szacunek jednak wzbudza precyzja z jaką została ona położona. Oj jak bardzo chciałoby się postawić nogę na takiej kostce. Jak bardzo taki Europejczyk jak ja, zazdrości teraz jegomościowi z lekko głupkowatym wyrazem twarzy oraz jego lubej wybrance, którzy właśnie teraz a nie kiedy indziej, patrzą na – i podziwiają jej smukłą i jakże seksi linie. Oo, kostko!
Z pozdrowieniami janek1731 ;)