Wstajemy dość późno, na śniadanie wchodzi musli z jogurtem owocowym i łopocząca sercem kawa. Idziemy na autobus – cel wyprawy to oddalona o 25 kilometrów Pyhä. Znajduje się tutaj trochę większy stok, ale zainteresowanie nim jest niewielkie. W informacji dowiadujemy się, że możemy iść szlakiem dla rakiet śnieżnych, gdyż jest on mocno ubity. No to myk – w las.
Dzisiaj słońce skrywa się za chmurami, więc krajobraz wydaje się czarno-biały. Brniemy ścieżką, aż dochodzimy do chatki w lesie, gdzie grupka letników grzeje się przy ogniu. Odpoczywamy trochę, a ja schodzę po ośnieżonych schodach szlaku, aby zobaczyć co znajduje się dalej. Nic ciekawego nie widać, a do tego z powrotem pod górę wchodzi się ciężko. Wędrujemy dalej, aż w końcu dochodzimy do stoku. Schodzimy w dół nieużywanym dzisiaj snowparkiem i dochodzimy do połowy głównej trasy zjazdowej, skąd rozpościera się widok na lapońską tajgę. Trochę wieje, więc chowamy się na kawie w pubie. Robimy zakupy i wracamy do Luosto. Paulina robi obiad, a ja idę się przejść nad jezioro, na którym znajduje się lodowisko. Lód bardzo gruby, mimo iż czasem widać zamarznięte pęknięcia. Wracam i w trójkę, z Benem, jemy obiad, po czym trochę odpoczywamy.
Nadchodzi długo oczekiwany czas skuterów. Idziemy z do chatki obok, gdzie znajduje się mnóstwo sprzętu zimowego. Ubieramy jednoczęściowe kombinezony arktyczne, do tego kask i jesteśmy gotowi. Wsiadamy na pojazd, a Ben tłumaczy mi podstawy. Przy prawej rączce od kierownicy jest wajcha gazu. Z ciekawych rzeczy są też ocieplacze do rąk. Wszystko wygląda bardzo prosto, ale dla pewności dostaję kluczyk dla turystów, który ogranicza prędkość i brawurę. Jedziemy za Benem, który zna drogę. Trochę paruje mi szybka pod kasku, ale sama jazda nie jest trudna i sprawia dużo frajdy. Jak skuter jedzie za szybko, wystarczy zdjąć kciuk z gazu. Prujemy maksimum 40 kilometrów na godzinę trasą wytyczoną w lesie. Czasami przecinamy drogę dla samochodów. Skuter jedzie wolno, gdy wspinamy się pod górkę, więc dostajemy normalny kluczyk. Od razu czuć różnicę – silnik o pojemności 600 centymetrów sześciennych może rozwinąć pełną moc. Teraz wjeżdżamy w wąską i słabo wyjeżdżoną ścieżkę. Jest też nierówno, więc trzeba balansować ciałem dla przeciwwagi. Wraz z wysokością krajobraz się zmienia i drzewa, oświetlone tylko światłem skuterów, występują rzadziej. No i wieje mocniej. Ścieżka została całkowicie zasypana, więc Ben wytycza ją na nowo. Czasem trudno mi się utrzymać w torach, więc zataczam łuk, a na nierównej powierzchni ciągle muszę balansować ciałem. Znajdujemy się teraz na najwyżej położonej drodze dla skuterów w okolicy. Zawracamy, trochę skacząc na śnieżnych wydmach. W dół jedzie się o wiele lepiej. Wracamy na szeroką trasę i na prostej, w chyba sekundę rozpędzam się do 80 kilometrów na godzinę. Jedziemy dalej i Paulina dostaje swoją szansę, aby poprowadzić. Gdy się przyspiesza lub hamuje, na tylnim siedzeniu bardziej rzuca, no i zimno odczuwa się dużo mocniej. Ben pokazuje nam w jaki sposób skuter wzbija się w powietrze na puchu. Z powrotem zasiadam za kierownicę, po czym wracamy do domu. Cała jazda trwała 75 minut i przejechaliśmy 25 kilometrów. Po wszystkim jeszcze długo cieszę się jak dziecko. Wymieniamy doświadczenia z Pauliną. Podczas jazdy dwa razy słyszałem, jak coś mówiła i myślałem, że to było coś w stylu: „O popatrz, sowa.”. A to było: „Nie tak szybko!”.