Wstajemy trochę przed piątą, aby zdążyć na samolot. Wszystko przebiega zgodnie z planem: autobus, przesiadka na pociąg i jesteśmy na lotnisku. Plan na dzisiaj przedstawia się następująco: dolecieć do Rovaniemi, złożyć wizytę Świętemu Mikołajowi, wsiąść w autobus do Kemi, zobaczyć lodowy zamek i spędzić czas pijąc piwo z Ville. A tu niespodzianka – samolot opóźniony o prawie trzy godziny.
Szybka kalkulacja i okazuje się, że nie zdążymy odwiedzić dzisiaj Świętego Mikołaja. No trudno, dostajemy bony o wartości 20 euro i idziemy na śniadanie na koszt linii lotniczych. W myślach konsumujemy już te wszystkie frykasy, ale pieniędzy starcza nam tylko na kanapkę, ciastko, kawę i sok. W międzyczasie jak zajadamy się bardzo przepłaconym posiłkiem, opóźnienie się zwiększa. Wizja autobusu i lodowego zamku staje się coraz bardziej mglista. Piwo też coraz bardziej się rozgazowuje. Dajemy znać Ville, że może być problem z dzisiejszym spotkaniem. Nasz gospodarz stwierdza, że w sumie to może po nas przyjechać na lotnisko. Nie wszystko stracone! W międzyczasie jeszcze dwa razy godzina startu jest przesuwana. Finalnie okazuje się, że rano wykryto usterkę w samolocie, którym mieliśmy pierwotnie lecieć. Pilot poleciał samolotem rejsowym do Oslo, przyleciał inną maszyną, którą, w końcu, opóźnieni o ponad pięć godzin docieramy do Rovaniemi.
Gdy wychodzimy z lotniska, biel aż bije po oczach. Śnieg pokrywa okoliczne drzewa, całą drogę i niektóre znaki. Witamy się z Ville i już po chwili suniemy w jego volvo na południe. Im bliżej Kemi, tym więcej znaków jest widocznych i nawet asfalt się przebija, a jezdnia robi się czarna. Po drodze widzimy dwa łosie. W mieście wszystko jest pokryte białym puchem. Dawno nie widzieliśmy takiego krajobrazu.
Dojeżdżamy do morza, które z racji pokrywy śnieżnej trudno odróżnić od lądu. Na brzegu wznosi się lodowa konstrukcja. Na pierwszy rzut oka zamek nie robi wrażenia, wydaje się mały, a jego budulec ma żółty kolor. Włazimy. W środku jest o niebo lepiej, zwiedzamy restaurację z lodowymi stolikami, malutkie pokoje hotelowe, kaplicę z lodową amboną, ale największe wrażenie robią śnieżne płaskorzeźby zdobiące ściany. Trochę się rozczarowuję, gdyż łóżka w pokojach są normalne, tzn. nie są lodowe. W zamku znajdują się też atrakcje dla dzieci, więc po chwili suniemy na oponach po lodowej ślizgawce. Zaczyna sypać śnieg, ogrzewamy się nieco w restauracji, jeszcze raz podziwiamy galerię rzeźb i wychodzimy z fortyfikacji. Ville zabiera nas do pubu, gdzie przy piwie rozmawiamy o… piwie, rozmowa zahacza o nuty smakowe w whisky i o spokojne zachowanie Finów. Po spożyciu wsiadamy do samochodu i jedziemy po zakupy na kolację. Zdążamy tuż przed zamknięciem sklepu, dlatego kupujemy w pośpiechu. Resztę wieczoru spędzamy na gotowaniu, spożywaniu i rozmowach.