Czuję chłód na plecach, a po chwili zaczyna dzwonić budzik. Ville i jego dziewczyna już nie śpią. Po chwili gmerania dołączamy do nich w kuchni. Wcinamy musli i pijemy kawę za kawą z filiżanek z bohaterami Muminków. Paulina wybiera hatifnaty, a ja mam paszczaka na nartach, który pojawił się zimą w Dolinie Muminków. A było to tego roku, w którym to Muminek niespodziewanie obudził się ze snu zimowego. Biorę namiary na nietypowe fińskie piwa i nasz gospodarz zawozi nas na dworzec autobusowy. Wszystko jest białe jak wczoraj, a do tego pada śnieg i wieje. Żegnamy się i jedziemy do Rovaniemi.
Gdy dojeżdżamy nadal pada. Idziemy do sklepu na drugie śniadanie, po czym, opierając się śnieżnym płatkom, kierujemy się do Arktikum. Muzeum posiada wystawy na temat różnych aspektów życia i problemów występujących na tej szerokości geograficznej. Leżąc, oglądamy wyświetlaną na suficie projekcję zorzy polarnej. Mamy wrażenie, że zostało to zrobione pod gusta Japończyków tłumnie odwiedzających Laponię. Naszą uwagę zwróciła rycina „Co robią Lapończycy latem”, która wśród takich czynności jak zbieranie jagód czy łowienie ryb, pokazywała dość dziwną wariację seksualną człowieka z reniferem. W brzuchu burczy, więc na mapie szukamy lokalu, którego nazwa brzmi turecko. Wybór pada na Marmaris. Ja po chwili wcinam piersi kurczaka, a Paulina pizzę. Przez ten czas jak byliśmy w Polsce, zapomnieliśmy, że jedna pizza starcza na dwie osoby. Wychodzimy na dwór, wietrząc kurtki od zapachu oleju i udajemy się na plac Lordi, gdzie umówiliśmy się z Ejlasem.
Zaśnieżonymi drogami jedziemy do jego domu, gdzie czeka na nas również Katja. Rozmawiamy trochę – Eljas zaczyna swoją przygodę z warzeniem piwa, więc daję mu garść porad. Nasi gospodarze wychodzą na tańce, a my postanawiamy się wybrać na spacer na punkt widokowy. Mimo iż ciemność już zapadła, to mamy nadzieję coś zobaczyć. Najpierw idziemy oświetloną drogą wśród białych drzew. Potem już ścieżką. Pod samą górę wspinamy się idąc śladami wydeptanymi w śniegu i używając latarki. Staramy się dopasować nasz krok do odcisków stóp, ale od czasu do czasu zapadamy się po kolana. W końcu wchodzimy na wieżę na szczycie. Coś tam widać, ale większość przesłania mgła. W dół schodzimy ścieżką dla skuterów i idzie nam o wiele lepiej. Docieramy do domu, jemy posiłek z naszymi gospodarzami, po czym kontynuujemy rozmowę przy likierze z salmiaków. Gdy dzień się kończy padamy na łóżko, śniąc o płatkach śniegu.