Finlandia. Większość Polaków słysząc to słowo odruchowo sięga po kieliszek, ale nie o alkoholu będzie tutaj mowa. Po kieliszek sięgnąć można, bardzo proszę, może dzięki temu łatwiej będzie przebrnąć przez mający za chwilę nastąpić słowotok. Artur już napisał co nieco na temat kraju, na którego ziemię rzuciło nas życie, teraz czas na to, żebym ja dodała swoje trzy słowa.
Każdy kraj na świecie ma coś do zaoferowania przyjezdnym, jeden mniej, drugi więcej. W przypadku Finlandii na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć czy jest to mniej, czy więcej.
To nie tutaj Rzymianie wybudowali Koloseum, Chińczycy nie mieli aż takiego rozmachu i muru aż dotąd nie dociągnęli, a i Gustave Eiffel niczego Finom nie skonstruował. Tak więc żadnych cudów architektonicznych tutaj nie znajdziemy i nie zrobimy sobie lansiarskiego selfie. Do nacieszenia oka pozostają nam tradycyjne, drewniane domki w stylu skandynawsko-nordyckim i budynki, w których powstaniu wieki temu maczali palce Rosjanie.
Kultura? Co kraj to obyczaj, więc nie można odmówić Finom pewnej charakterystycznej odmienności od innych narodów. Szczególnie, że Finowie to nie gęsi i swój język mają. Tak przy okazji, należy on do grupy najtrudniejszych do nauczenia się języków na świecie, więc mimo szczerych chęci po kilku dniach zaprzestałam prób opanowania fińskiej mowy – w końcu nie ma co strzępić sobie nerwów, żeby opanować język, którym włada zaledwie 5 milionów ludzi na świecie. Tym bardziej, ze prawie każdy mówi tutaj płynnie po angielsku. Szkoda tylko, że Finowie są dość zamknięci w sobie i możliwość swobodnej wymiany zdań dość trudno wykorzystać w praktyce. Podsumowując – Europa to Europa i jak by nie patrzeć, szoku kulturowego nie da się tu odczuć. Poszukujący mocniejszych wrażeń powinni się udać zatem w bardziej egzotyczne rejony.
Sprawdziłam, Makłowicz był w Finlandii, ale czy był zachwycony tradycyjną kuchnią fińską? Tego nie wiem, bo nie obejrzałam odpowiedniego odcinka jego programu. Nam póki co nie było dane spróbować zbyt wielu tradycyjnych fińskich potraw (bo na co dzień króluje tutaj tak, jak u nas, kuchnia międzynarodowa), ale z tego co mi wiadomo, nie odbiegają one w szczególny sposób od tego, do czego przyzwyczajone są kubki smakowe przeciętnego Polaka. Mięso renifera, już wcześniej przywiezione do Polski przez Artura, też nie jest czymś wystrzałowym (badanie reakcji ludzkich na jego smak zostało przeprowadzone na kilkuosobowej grupie doświadczalnej wśród członków rodziny i znajomych), a popularne tutaj salmiakki, czyli cukierki ze słonej lukrecji mają tyle samo przeciwników, co zwolenników. No chyba, że chodzi o salmiakki likör, który bezapelacyjnie robi furorę. Jeżeli ktoś nie jest przyzwyczajony do ciemnego (razowego/pełnoziarnistego, żytniego/owsianego etc.) chleba, to wizyta w piekarni będzie albo rozczarowująca, albo będzie go słono kosztować. Białe pieczywo jest albo niezbyt smaczne, albo jest francuską bagietką, albo wymaga poświęcenia większej ilości euroszekli. Na pocieszenie pozostaje leipäjuusto ( juustoleipä) tzn. „chleb serowy” lub „ser chlebowy”, czyli trzeszczący w zębach podpiekany ser, który można sobie posmarować dżemikiem, miodzikiem lub innym smarowidłem i zajadać zamiast chleba. Jest biały, więc kolor się zgadza. Trzeba tylko uważać, żeby nie kupić takiego bez laktozy, bo będzie droższy i mniej smaczny. Około 18% Finów nie toleruje tego węglowodanu, więc na wielu produktach nabiałowych widnieje ostrzegawczy dla większości napis „laktoositon”. Zatem Finlandia to nie Indie czy Korea Południowa i fajerwerków na talerzu nie należy się spodziewać. Kwestię klimatu jako tego, co miałoby zachęcić potencjalnego turystę do przyjazdu należałoby w ogóle pominąć. No chyba, że ktoś lubi chłodne lato i mrożące krew w żyłach zimy. Biorąc jeszcze pod uwagę to, jak bardzo nieubłagany jest ruch obrotowy i obiegowy Ziemi i że zapewnia mieszkańcom Finlandii takie atrakcje jak jasne noce latem i ciemne dni zimą mamy pełen obraz sytuacji. Efekt? Finowie przez sporą część roku cierpią na tzw. Seasonal Affective Disorder, czyli sezonową chorobę afektywną, a sama Finlandia zalicza się do krajów o najwyższym współczynniku samobójstw. Biorąc pod uwagę to, że zdecydowanie nie jest to kraj trzeciego świata i standard życia raczej nie skłania ku chęci odebrania sobie życia, jest to tym bardziej szokujące. W tym miejscu ciśnie się na usta powiedzenie: „Sorry, taki mamy klimat”. Jeżeli ktoś, tak jak ja, obarczony jest zbyt niskim ciśnieniem krwi, to bez wypicia kilku filiżanek kawy dziennie nie da rady tu egzystować. Może dlatego Finlandia bije światowe rekordy w konsumpcji kawy? Na statystycznego Fina przypada średnio 250 g (czyli jedno opakowanie) kawy tygodniowo (sic!). Nawet ja, kawożłop, nie jestem w stanie dotrzymać im tempa. Kawa to podstawa. W większości barów i restauracji na ladzie stoi ekspres przelewowy ze świeżo (albo i nie) zaparzoną, darmową kawą, można ją kupić w kioskach, supermarketach i w ogóle kawa leje się tutaj strumieniami.Z powyższego wynikałoby, że Finlandia ma do zaoferowania raczej mniej, niż więcej. I tu dochodzimy do meritum rozważań. Finlandia ma dwa oblicza: letnie i zimowe. Nam dane jest poznać to pierwsze, więc do niego się ograniczę.
Gdyby Mickiewicz był narodowości fińskiej, to (o ile też historia zmusiłaby go do opuszczenia kraju) „Inwokacja” zapewne wyglądałaby mniej więcej tak (proszę nie posądzać mnie o plagiat, tym bardziej, że nie udało mi się zachować trzynastozgłoskowca):
Do tych pagórków leśnych, do lasów zielonych,
Szeroko nad błękitnym Bałtykiem rozciągnionych,
Do borów malowanych runem rozmaitem,
Wyzłacanych kurkami, posrebrzanych igliwiem,
Gdzie bursztynowy borowik, brzoza jak śnieg biała,
Gdzie panieńskim rumieńcem żurawina pała,
A wszystko przepasane jeziorami, miedzą
Zieloną, na niej z rzadka bure zające siedzą.
Prawie 70% powierzchni Finlandii stanowią lasy, a lodowiec był tak uprzejmy, że pozostawił po sobie aż ok. 188 000 jezior (dla porównania w Polsce, która niewiele mniejszym krajem, jest ich około 7 000, a lasy stanowią zaledwie niecałe 30% powierzchni). Jaki jest las, każdy widzi i wie. I nie jest to coś, co wywołuje u nas jakieś szczególne emocje, jakieś wyjątkowe achy i ochy. Ale jeżeli tego lasu jest dużo, naprawdę dużo, tak dużo, że jest on wszędzie, że zieleń po prostu wdziera się w nasze życie drzwiami i oknami i że czasami po prostu mieszka się w lesie (mimo, że się mieszka np. tak, jak autorzy niniejszego bloga, w drugim największym mieście Finlandii), a mieszkańcy lasu stają codziennymi towarzyszami naszego życia, to ten zwyczajny las staje się szczególnym zjawiskiem. Jest bezcennym darem natury, który zaprasza nas do niekończących się spacerów, wypraw rowerowych, biegania, zbierania grzybów, jagód, poziomek, borówek, żurawiny, trekingów, kempingów, ścigania się z zającem, obserwowania wiewiórek, myszy, ptaków, niedźwiedzi, reniferów, rosomaków czy też po prostu siedzenia i nic nierobienia.A do tego olbrzymia liczba jezior i Bałtyk, jakiego nie znamy – usiany 180 000 wysp, tworzącymi malownicze archipelagi. Woda, obok lasu, jest nieodłączną częścią fińskiego życia. Łodzie, kajaki, żaglówki, statki, jachty i skutery wodne zdają się być tak samo liczne, jak samochody, a chłodna woda i klimat wcale nie musi zniechęcać do kąpieli. A czy to wszystko się kiedyś po prostu nie zaczyna nudzić? Niezliczone mökki, czyli domki letniskowe Finów mówią same za siebie. Chatka nad wodą, łódź i nic więcej do szczęścia w czasie urlopu nie jest potrzebne. A jeżeli nie stać nas na takie luksusy? Wystarczy spakować plecak lub torbę i ruszyć na leśną wyprawę lub popłynąć promem na jedną z tysięcy wysp i urządzić sobie piknik ze znajomymi lub rodziną. Albo po prostu usiąść samotnie na pomoście i w ciszy podziwiać kojące duszę widoki lub zwabioną Pringles’ami mewę dumnie pielęgnującą swoje upierzenie.
To właśnie prawie nieskalana ludzką ręką natura jest tym, co Finlandia ma do zaoferowania. Czy zatem las i woda mogą być wystarczającym powodem, żeby się tu wybrać? Dla nas są, a szanowny Czytelnik musi sam sobie odpowiedzieć na pytanie czy fińska szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta.