Wczoraj w porze obiadowej raczyliśmy się popisowym daniem Pauliny, czyli sambarem z czapati. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że miało to pewien wydźwięk symboliczny – posiłek zgodnie podsumowaliśmy jednym zdaniem: „Następne indyjskie danie zjemy w Indiach!” I tego będziemy się trzymać, żeby mieć większą motywację w trudnych chwilach zwątpienia/zmęczenia/tęsknoty, które niewątpliwie nas czekają w trasie. W końcu kuchnia indyjska to raj dla podniebienia i sama w sobie może stanowić wystarczający powód, żeby się spakować i ruszyć tyłek w stronę Indii.
A co mają Indie do tytułu tego wpisu? Mają dużo, bo jest to jednocześnie tytuł książki Edwarda „Ediego” Pyrka o wdzięcznym podtytule „czyli do Indii za 30 dolarów”, którą to niedawno podsunęła nam do przeczytania nasza dobra znajoma. Mamy cichą nadzieję, że nasza wyprawa będzie chociaż po części tak ciekawa, jak przygody, których doświadczył autor w trakcie swojej podróży do Azji. Jakie to były przygody? Musicie sami przeczytać!
Wraz z książką znajoma podarowała Paulinie wisiorek w kształcie słonia przywieziony dawno temu właśnie z Indii, który ma stanowić pewnego rodzaju amulet, tzn. nie mamy go zabierać ze sobą, tylko „naładować” swoją energią i zostawić w domu. Dzięki temu, że będzie tu na nas czekać, mamy zagwarantowany bezpieczny powrót. Nie ukrywamy, iż bardzo nas cieszy, że weszliśmy w jego posiadanie!
Trzymam kciuki, aby Wam się udało dotrzeć w tamte strony. Będąc teraz w Pradze przez te 9 miesięcy, poznałem kilku Hindusów i Hindusek podczas długich rozmów wysłuchałem opowieści o tym cudownym kraju. Ba dostałem prezent w postaci hinduskiej dupatty (kobiecy szal). Naszym wspólnym (żonki i moim) marzeniem jest podróż do Indii. Mam nadzieję, że i my tam dotrzemy. Długa droga przed Wami, ale ile wrażeń…