Budzimy się w namiocie, szczęśliwi, że udało nam się wyspać tej nocy. Jesteśmy na stacji benzynowej przy granicy armeńsko-irańskiej. Po chwili uruchamia się pompa do gazu, która wydaje głośny dźwięk. Wczoraj nasz nowy ormiański ‚brat’ obiecał, że pompę włączą tylko raz w nocy na chwilę i właśnie tak było. Myjemy się, składamy namiot, żegnamy się i idziemy w stronę granicy. Przy wolnym tempie pracy urzędników nieśpiesznie przechodzimy granicę. Jeszcze po stronie armeńskiej robimy mały zapas papieru toaletowego, gdyż czytaliśmy, że Irańczycy mają inne sposoby utrzymywania higieny na odpowiednim poziomie po wizycie w WC. Po stronie irańskiej spotykamy Mahmouda – kierowcę TIR-a, z którym wczoraj spędziliśmy prawie cały dzień. Mahmoud tłumaczy taksówkowym naganiaczom jak podróżujemy, a tamci natychmiast się od nas odczepiają – jakże inaczej niż w Tajlandii. Wymieniamy pieniądze, jemy ciastka, pijemy wodę i wychodzimy z posterunku granicznego. Wokół roztaczają się przepiękne widoki na góry, ale cykamy się cykać fotki – jesteśmy przecież w Iranie ;). Jeszcze nie zdążyliśmy dobrze wyjść z posterunku, a zaczepia nas Irańczyk i proponuje ‚podwózkę’. Upewniamy się trzy razy, że nie chce pieniędzy i jeszcze dla pewności jeden raz przy samochodzie. Nasz pierwszy autostop w Iranie podwozi nas do Jolfy, po drodze kupując nam lody. Udaje nam się trochę porozmawiać z nim w farsi dzięki elektronicznemu tłumaczowi. W Jolfie obserwujemy nieznany nam świat – kobiety chustach na głowie lub w czadorach a’la ninja. Jacyś kierowcy taksówek dosłownie siłą próbują nas zaciągnąć do ich pojazdów, ale się nie dajemy. Na wylotówkę podwozi nas chłopak z Jolfy, który okazuje się couchsurferem i sam się zatrzymał, żeby spytać czy nie potrzebujemy pomocy. Do Tabrizu docieramy na trzy raty. Najpierw dwaj chłopacy podwożą nas 20 kilometrów i chcą nas zawieźć na autobus. Nie mówią dobrze po angielsku, ale w końcu udaje nam się ich przekonać, że mogą nas zostawić na drodze. Następny jest kierowca TIR-a, który mknie 120 kilometrów na godzinę, a w najmniej oczekiwanym momencie wysadza nas w połowie drogi. Może dlatego, iż nie schowałem się przed policją. Ostatni jest kierowca ciężarówki, który wiezie nas na rogatki Tabrizu. Kontaktujemy się z Faridem z CS. Mamy polską kartę SIM i są problemy z komunikacją, ale Irańczycy okazują się pomocni i jeden pan ze sklepu BHP, który mówi po angielsku, kontaktuje się z Faridem, kreśli nam mapę i jeszcze na pożegnanie daje nam numer telefonu i przeprasza, że nie może nas przenocować. Tarof? Jedziemy autobusem do centrum, kierowca nie chcę od nas pieniędzy – nawet po potrójnym ich zaproponowaniu. W końcu udaje nam się spotkać Farida – 21-letniego studenta z Tabrizu. Idziemy do jego domu. Paulina pyta czy może zdjąć z głowy chustę – nie ma problemu. Rozmawiamy trochę, po czym my idziemy na hamburgera, a Farid na zajęcia. Spotykamy się ponownie w domu i rozmawiamy o Polsce, Iranie, hedżabie oraz dzielących nasze światy różnicach.