Dzień 15. Jerycho i Jerozolima
Ze snu wybudza nas nawoływanie muezina z pobliskiego meczetu. Idziemy spać dalej. Za drugim razem budzimy się we właściwym czasie. Ciągle jestem zmulony po wczorajszych falafelach, ale zjadam jeszcze pół na śniadanie. Wymeldowujemy się z hostelu i ruszamy łapać autobus do checkpointu w Jerozolimie. Po drodze zatrzymuje się taksówkarz i zgadza się nas tam zabrać za dobrą stawkę.
Jesteśmy trochę podejrzliwi, ale wsiadamy. Kierowca próbuje nas namówić na zwiedzenie innych atrakcji wokół, ale odmawiamy. Potem mówi nam o tym, że możemy wziąć autobus z rogatek Jerycha. Odmawiamy ponownie i ponownie. Widząc, że na nic nas nie namówi, w końcu jedzie tam dokąd trzeba. Zagadujemy go, mówiąc o CouchSurfingu, a ten nie może uwierzyć, że działa to na całym świecie i to całkowicie za darmo. Ciągle jednak mamy się na baczności. Wjeżdżamy do Jerozolimy Wschodniej i jedziemy w kierunku granicy. Nagle taksówkarz niezrozumiale zawraca. Stanowczo pytam się o co chodzi i mówię, że umawialiśmy się jechać do checkpointu, a teraz się od niego oddalamy. Kierowca mówi coś o autobusie, który odjeżdża z tej ulicy. Gdy wyjaśniamy, że chcemy jechać do checkpointu, przejść go pieszo i wziąć autobus po drugiej stronie i dodajemy, że taką marszrutę polecił nam właściciel hotelu (który jest notabene znany w Jerychu), taksówkarz się na chwilę zawiesza, po czym znowu forsuje swoje rozwiązanie. Ponownie, już zdenerwowani, odmawiamy stanowczo i nalegamy, aby nas zawiózł w umówione miejsce. Palestyńczyk na dobre się rozsierdza, gdy mówię, że mam złe doświadczenia z ludźmi jego fachu. Przeklina po arabsku i mówi, że zabierze nas tam gdzie chcemy. W końcu. Śledząc na gpsie trasę widzę, że mamy kilometr do celu i mówię, żeby się zatrzymał a my już sobie pójdziemy. Ten zdenerwowany zaczyna mówić, że go zdenerwowałem i jestem bardzo złym człowiekiem. Ciągle przeklina po arabsku. Gdy mamy 500 metrów do celu na horyzoncie pojawia się autobus, kierowca zawraca i zatrzymuje go. Wsiadamy do autobusu, żeby zakończyć niemiłą sytuację. Pojazd dowozi nas tam gdzie trzeba, ale jeszcze długo pozostaje mi niesmak. Po wszystkim wydaje się, że taksówkarz chciał tylko pomóc i nie znał tego checkpointu, do którego zamierzaliśmy jechać. Z drugiej strony my chcieliśmy dojechać z punktu A do punktu B wiedząc, że doprowadzi nas to do celu, a on starał się nam wcisnąć swoje rozwiązanie, co do którego pewni już nie byliśmy.
W Jerozolimie znajdujemy lokalną kawiarnię i pijemy kawę. Po czym ponownie odwiedzamy Ścianę Płaczu. Próbuję odzyskać białoczerwoną flagę zostawioną dwa tygodnie temu. Ochroniarz mnie poznaje, ale flagi niestety już nie ma. Wracamy na jedzenie dzielnicą żydowską, a potem przez bazar. Wieje bardzo chłodny wiatr i ogólnie jest zimno. Wcinamy ostatnie falafele, żegnamy się w duchu z chasydami, idąc przez Mae Szerim, a na rynku wydajemy ostatnie wolne szekle na daktyle. Z dworca bierzemy autobus na lotnisko. Teraz to już rozpadało się na dobre. Wysiadamy na pierwszym terminalu, przechodzimy kontrolę. Jakoś specjalnie wzmożona nie jest. Pytają się nas między innymi dlaczego mamy taki mały bagaż na dwa tygodnie, ale wszystko kulturalnie i spokojnie. Wsiadamy do samolotu i lecimy do Polski.