Znowu jedziemy plątaniną autostrad, aby zagubić się w labiryncie uliczek Starego Miasta w Jerozolimie. Mamy już tutaj swój ulubiony bar i swoją ulubioną kawiarnię. Po raz pierwszy w podróży wracamy w to samo miejsce. Ponoć powroty są trudne. Na pewno będzie dziwnie, ale też ekscytująco.
Kolory na Yehuda Market
Autobus wysadza nas niedaleko dworca. Odmawiamy kierowcom taksówek i kierujemy się w stronę Yehuda Market. Przy wejściu do rynku sprzedawca gromkim głosem zachęca do kupna bananów. Wchodzimy wgłąb przez sekcję owocowo-warzywną. Daktyle, kaki, kalafiory i pomidory. W bocznej uliczce odnajdujemy „starych znajomych”, których ostatnio gromada Żydów sugestywnie namawiała do zamknięcia stoiska w szabas. Zatrzymujemy się na kawie, która orzeźwia nas po nieprzespanej nocy.
Ortodoksyjne Mae Shaerim
Po wyjściu z rynku kierujemy się w stronę starszych pejsatych osobników ubranych na czarno. Stoją niczym strażnicy. Mijamy ich, nie wyłapując nic z dyskusji, którą prowadzą. Podążamy wąską uliczką co rusz skręcając w coraz węższe. Krajobraz się zmienia, mijamy mężczyzn odzianych w czarne płaszcze i kapelusze z szerokim rondem, kobiety z chustami na głowach czy dzieciaki ubrane w wełniane ubrania, które przypominają te używane w filmach kostiumowych. Zbliżamy się powoli do dzielnicy ortodoksyjnych Żydów – Mae Shaerim.
Ostatnio kiedy tędy szliśmy, atmosfera była owiana nutką tajemnicy, sklepy zamknięte, a jeden dzieciak nawet się na mnie ostro wkurzył i wypominał, że pracuję w Szabas. Teraz jest zupełnie inaczej – dzielnica żyje, dzieciaki wesoło wracają ze szkół, sklepy są otwarte. Bez problemu kupisz dewocjonalia, spożywkę czy odkurzacz z filtrem Hepa. Tym razem mieszkańcy nie patrzą na nas jak na intruzów, więc nawet miło się spaceruje. Chociaż trochę mniej mistycznie.
Mistycznie Stare Miasto
Tuż przed Starym Miastem zatrzymujemy się na falafel. Smakuje równie pysznie jak ostatnio. Może wystrój lokalu trochę się zmienił, ale poznaję nadal tych samych ludzi. Przy Bramie Damasceńskiej kręci się trochę wojska i ustawione są barykady. Brzmi groźnie, ale atmosfera jest luźna, np. jakiś skośnooki turysta robi sobie zdjęcie z wojskowymi, przy ich wyraźnej aprobacie.
Zanurzamy się w Stare Miasto i kierujemy się do Bazyliki Grobu Świętego. Najpierw bocznym wejściem wchodzimy na jej dach, gdzie znajduje się spore podwórko oraz kościół koptyjski. A potem wchodzimy do środka i odkrywamy pomieszczenia, które nam ostatnio umknęły. Cała bazylika sprawia wrażenie chaotycznej i nieco zaniedbanej. Nieład potęguje półmrok, rozświetlany przez świece. No i są jeszcze zwiedzający. Dłuższą chwilę obserwujemy mszę odprawianą po łacinie, na której porządku w zdecydowany sposób pilnuje nasz rodak – mnich. Nieznoszącym sprzeciwu tonem ucisza bardziej wartkich turystów.
Po chrześcijańskich doznaniach idziemy jeszcze pod Ścianę Płaczu, gdzie Żydzi w rytmicznym ruchu oddają się modlitwie. Przez dzielnicę żydowską wracamy do punktu wyjścia jeszcze gubiąc się trochę w zawiłych uliczkach a nawet raz lądując na dachu zabudowań. Zaiste, Stare Miasto na wiele warstw. Dzień kończymy u naszej znajomej, która dwa lata temu przygarnęła dwójkę podróżników pod swój dach. Rozmawiamy do późna, gdyż mamy trochę do nadrobienia.