Za każdym razem uwielbiam to uczucie, gdy podczas podróży po raz pierwszy raz przychodzi nam skorzystać z autostopu. Ta lekka nuta niepewności powoduje nieznaczny niepokój tworzący chaotyczne obrazy w głowie, które czasem delikatnie łaskoczą żołądek, a czasem nie pozwalają zasnąć. I zdarza się to za każdym razem – mimo faktu, iż wojażowaliśmy już wielokrotnie. Już wkrótce usłyszymy dziwne historie, będziemy opowiadać o sobie, dowiemy się co nieco o kraju, no i nauczymy się podstawowych słów w języku arabskim. Nastał właśnie ten dzień, który przekształca zwykłą podróż w przygodę.
Na drogę
Wstajemy gdzieś o 7:30 i od razu wychodzę poszukać jakiegoś sklepu, aby kupić coś na śniadanie. Niestety nic się jeszcze nie otworzyło, ale mam okazję zobaczyć jak wygląda okolica. Na ulicy można zobaczyć mnóstwo Pakistańczyków. Teraz przypominam sobie opis na profilu naszego gospodarza, który mówi, że mieszka w miejscu, gdzie tłoczą się Pakistańczycy gotowi do najmniejszej nawet roboty. Wracam do mieszkania na tarczy. Pakujemy się, a Isaac wywozi nas na rogatki. Żegnamy się i zostajemy obdarowani życzeniami powodzenia. Od razu zauważam szyld piekarni i wpadamy tam, aby kupić jogurt, spałaszować go na śniadanie i zaopatrzyć się w suchy prowiant. Idziemy na drogę i z miejsca powodujemy poruszenie u taksówkarzy. Z daleka pokazujemy im, że nie chcemy skorzystać z tego środka transportu, a ci jak gdyby nigdy nic wracają do swoich spraw. Miła niespodzianka – nie spodziewałem się, że dadzą tak szybko za wygraną.
Nadchodzi ten moment. Niepewność osiąga kulminację. Zaczynamy machać na zmechanizowanych uczestników ruchu drogowego i zatrzymuje się pierwszy przejeżdżający samochód. Dwójka żołnierzy wywozi nas kawałek dalej, za przedmieścia Maskatu. Już po chwili jedziemy z Francuzem, który mieszka w stolicy, a pracuje gdzieś w pobliżu. Przez całą trasę wydaje się trochę przejęty tym, że nie mamy własnego środka transportu i że nie zobaczymy tych wszystkich pięknych miejsc w Omanie. I pewnie dlatego decyduje się nas podwieźć 50 kilometrów dalej niż zamierzał jechać. W międzyczasie zaczynają pojawiać się skaliste, pomarańczowe góry, a my czerpiemy sporo informacji o lokalnych atrakcjach. Na sam koniec nasz kierowca sam reflektuje się, że może za dużo nam naopowiadał i tym samym namieszał w głowie.
Lądujemy w samym centrum Quriyat – małej miejscowości rybackiej. Kierujemy swoje kroki nad morze, po drodze ludzie nas pozdrawiają. Spotkanie się wzrokiem kończy się podniesieniem ręki w geście pozdrowienia. Słońce trochę przygrzewa, a my przylepiając się do zacienionych miejsc, dochodzimy do niewielkiej plaży, na której, po porannym połowie, odpoczywają drewniane łódki. Obok relaksuje się martwa mewa. W pobliskiej restauracji pijemy kawę, siedzimy na plaży, wałęsamy się trochę po wybrzeżu, po czym wracamy do centrum. Próbujemy kupić chleb z piekarni, ale zastajemy go na razie w formie surowego ciasta. Na szczęście w supermarkecie dostępny jest hummus czyli gęsta pasta z ciecierzycy. Tak zaopatrzeni, autostopem wyjeżdżamy na drogę wyjazdową rozpostartą pomiędzy skalistymi pagórkami.
Zdążyłem zrobić tylko trzy zdjęcia i zatrzymuje się chłopak w pick-upie. Ładujemy bagaże na pakę i już po chwili mkniemy drogą biegnącą przy wybrzeżu. Na prawo góry, na lewo morze. Nasz kierowca, podobnie jak mnóstwo Omańczyków, w tygodniu pracuje w Maskacie, a na weekend wraca do swojej wioski.
Wadi Shab
Wysiadamy, a naszym oczom ukazuje się piękna, turkusowa woda. Zupełnie jak na folderach z wycieczkami na Karaiby. Idziemy do wejścia jednej z największych atrakcji w Omanie – Wadi Shab. W tym miejscu znajduje się kanion, którego dno wypełnia okresowo rzeka. Ilość wody w korycie zależy od pory roku i wielkości opadów. Przy ujściu do morza woda rozlewa się bardzo szeroko, więc bierzemy łódkę na drugą brzeg, gdzie zaczyna się szlak. Od razu jak wysiadamy zaczepia nas Omańczyk, który jak tylko dowiaduje się skąd pochodzimy, pyta nas o opinię o pewnym znanym polskim doktorze specjalizującym się w operacji kolan. Okazuje się, że jego brat poważnie rozważa zabieg w naszym kraju. Obiecujemy, że sprawdzimy i, jako że dopadł nas głód, idziemy konsumować na pobliskim murku kupiony wcześniej hummus z chlebem.
Po posiłku rozpoczynamy wędrówkę: najpierw idziemy tuż przy dnie rzeki, zewsząd otaczają nas mini plantacje, na których rosną palmy. Następnie wchodzimy nieco w górę po ścianie kanionu, miejscami jest bardzo ślisko i dość wąsko, więc uważnie stawiamy kroki. Dochodzimy do miejsca, w którym znajdują się baseny z wodą. Już mnie kusi, aby się wykąpać, ale idziemy dalej. Trasa prowadzi przez skały i czasem trzeba przejść na drugą stronę rzeki po wystających kamieniach. W końcu docieramy do miejsca, skąd nie da się dalej iść, ale można popłynąć. Skwar trochę doskwiera, więc przebieram się w kąpielówy i płynę w górę rzeki. Po przepłynięciu ze stu metrów trzeba wyjść z wody, przejść kilkanaście metrów i wskoczyć do następnego basenu. Powtarzając kilka razy ten scenariusz, trafiam do zbiornika, w którym jest dość ciemno. Po krótkim wahaniu postanawiam płynąć dalej. Z oddali słyszę szum wodospadu. Po chwili zauważam małą wodną jaskinię, do której prowadzi wąskie przejście. Akurat da się przepłynąć.
Wodospad
Wpływam do środka pieczary i mym oczom ukazuje się kilkumetrowy wodospad. Spędzam tam może kilka minut i zawracam z powrotem do Pauliny. Jeszcze chwilę relaksujemy się na brzegu kanionu i ruszamy w drogę powrotną. W tę stronę idzie szybciej, ale nie obywa się bez ekscesów. Podczas jednej z wodnych przepraw zamaczam całkowicie swojego prawego buta. Ponownie wracamy łódką na brzeg i szykujemy się do wyjścia na autostradę, kiedy zatrzymuje się przy nas Omańczyk i pyta czy nie jedziemy do Sur. Tak się składa, że właśnie tam jedziemy.
Dojeżdżamy do Sur
Kierowca podwozi nas pod hotel gdzie spotykamy się z naszym gospodarzem – Mubarakiem. A ten, ku naszemu zdziwieniu, melduje nas w pokoju – hotel należy do jego kuzyna. Okazuje się, że są Mistrzostwa Świata Armii w Piłce Nożnej i akurat leci mecz półfinałowy, w którym gra Oman. Nasz gospodarz wraca oglądać mecz, a my idziemy coś zjeść. W pobliskiej restauracji delektujemy się pysznym biryani z baraniną lub warzywami. Tym razem używamy widelców i łyżek. Najedzeni wracamy do pokoju, a po wygranym przez Oman meczu jedziemy z Mubarakiem na wieczorny spacer po mieście, po drodze pijąc pyszny sok z limonki i mięty. Umawiamy się na jutro i zmęczeni, niemogący wciąż w to uwierzyć, padamy na łóżko w pokoju hotelowym.