Skończyła się nasza przygoda z Mołdawią. Będziemy ten kraj bardzo miło wspominać, głównie ze względu na autostop, który działał tam rewelacyjnie. Nigdy i nigdzie nie podróżowało nam się cudzymi samochodami tak łatwo i przyjemnie, jak właśnie tam. Zdarzało się nawet, że ludzie sami pytali czy chcemy, żeby nas gdzieś podwieźli, a do zapisania wartości średniej czasu oczekiwania na zatrzymanie się auta na pewno wystarczyłaby zaledwie jedna cyfra. Mam tu oczywiście na myśli system dziesiętny, arabski. Trochę żałujemy, że wcześniej nie wpadliśmy na tak błyskotliwy pomysł, żeby wybrać się do tego mało popularnego turystycznie kraju. A jeszcze bardziej źle nam z tym, że wróciliśmy do tzw. Europy. Granicy mołdawsko-rumuńskiej nie dało się przekroczyć pieszo, więc uprzejmy pan ze straży granicznej ‚wprosił’ nas do auta pewnego Rumuna, którego imienia rozpoczynającego się od litery S nie możemy sobie przypomnieć, pomimo iż próbujemy wytrwale, zestawiając w głowach wszystkie możliwe kombinacje liter alfabetu. W każdym razie pan mógł nas olać, w końcu sam się nie pisał na bycie naszym drajwerem, a jednak zdaje się, że zaistniałą sytuację potraktował jak misję, bowiem zatroszczył się o nas pierwszorzędnie. Zabrał nas ze sobą do miasta Iasi, które było celem podróży i jego i naszym, upewnił się, że mamy załatwiony nocleg, jadąc ulicami Iasi pełnił funkcję przewodnika, pomógł ustalić adres, pod którym mieliśmy się stawić, a usłyszawszy, że musimy zaczekać, aż nasz couchsurfer wróci z pracy, zawiózł nas do miejsca, w którym wygodnie nam było przeczekać upalne popołudnie zamiast popylać przez miasto z plecakami, pocąc się i męcząc okrutnie.
I tu zostaliśmy od razu brutalnie przygnieceni ‚europejskością’. Olbrzymie, kolosalne, nieprzyzwoitych wręcz rozmiarów centrum usługowo-handlowo-rozrywkowe, będące ‚dumą’ miasta. Królestwo metaloplastyki, konsumpcjonizmu, śmieciowego jedzenia i pseudo-wypoczynku. A w nim tłumy modnie ubranych ludzi, z notebookami i telefonami komórkowymi. Wszyscy jednakowi, jakby płynęli z tym samym prądem. Rodzice z dziećmi, którzy zamiast zabrać je w ten piękny, słoneczny dzień na spacer do parku lub do zoo, pograć w piłkę lub po prostu nacieszyć się sobą, przyprowadzili je w to głośne, sztuczne miejsce, karmiąc czymś, co nigdy nawet nie stało obok jedzenia. Dla nas, po tygodniu pobytu w Mołdawii, był to przeskok między dwoma, równolegle istniejącymi światami. W momencie, gdy znaleźliśmy się w tej nowej-starej, bo przecież znanej nam z Polski, rzeczywistości, dotarło do nas, że postęp cywilizacyjny niesie ze sobą dużo dobrego, ale chyba jednak tych negatywnych aspektów jest znacznie więcej. Wszystko zaczyna być jednakowe, zanika odrębność kulturowa: wyjazd do innego kraju UE w celach turystycznych będzie wkrótce pozbawiony sensu, bo wszystko wszędzie będzie identyczne. Ludzkie zachowania i zwyczaje będą musiały się mieścić w wyznaczonych ramach, nie będzie miejsca na indywidualizm. Stereotypy i wszechobecne prawo będą kierować naszym życiem, a podniesienie jakości życia spowoduje również zwiększenie naszych materialnych potrzeb. Coraz mniej istotne będą relacje międzyludzkie, zaczniemy tworzyć wokół siebie ściany, przestaniemy żyć naprawdę. Powstanie matrix. Takie właśnie myśli wywołał w nas przyjazd do Rumunii. Na szczęście już następnego dni zaczniemy spotykać ludzi, którzy otworzą przed nami drzwi do zupełnie innego świata, a my zaczniemy spoglądać w przyszłość z nadzieją. Może nie wszystko stracone? Ale o tym innym razem. Cdn.
Ciekawe przemyślenia, ale wydaje mi się, że w 100 % trafne. Dzisiejszy „cywilizowany” świat podaje wszystko „na talerzu”, pod nosek, aby było jak najwygodniej. Co powoduje, że ludzie zapominają, że można inaczej, można tak jak wcześniej – troszkę ciężej, ale z wielką dozą frajdy. Tegoroczne wakacje uświadomiły mi, że istniej świat bez tv, telefonów komórkowych, internetu, nawet radia, ale są za to inni ciekawi ludzie, jest dużo interesujących rzeczy dookoła, o których powolutku większość zapomina, albo nie zauważa. I dobrze, że są miejsca gdzie, „cywilizacja” jeszcze nie trafiła i oby trafiła tam jak najpóźniej… a nawiązując do Mołdawii – wydaje mi się, że ludzie tam na swój sposób, rzeczywiście mogą mówić, prawdę o tym, „że są szczęśliwi”…