Trudno racjonalnie wyjaśnić wiele zjawisk nieatmosferycznych, które zachodzą podczas naszej podróży. Nie inaczej jest z decyzjami, które podjęliśmy osiemnastego dnia września. Wszystko rozpoczęło się zwyczajnie: poranne gmeranie i wyjście na autostop po to, by z pięknego tureckiego miasta Amasya przemieścić się do zdecydowanie mniej atrakcyjnego Trabzonu, który znalazł się na naszej liście ‚to visit’ z racji zlokalizowanego w nim magicznego irańskiego konsulatu, w którym otrzymanie wizy jest łatwiejsze niż zabranie dziecku lizaka. Do wyboru dwie trasy: przez Samsun – dłuższa, ale pewna, bo mocno uczęszczana oraz via Erbaa – krótsza, ale owiana tajemnicą. Dzięki opisywanej już łatwości zatrzymywania aut w Turcji nie musieliśmy fatygować się na drugi koniec miasta, żeby stanąć na drodze wyjazdowej. Wystarczyło pomachać rękoma przy głównej trasie w środku miasta, by po chwili znaleźć się, dzięki uprzejmości 20-letniego Sameta, na jego końcu. Dokładnie w miejscu, gdzie wystawienie w bok ręki spowodowałoby, że zostalibyśmy pasażerami auta jadącego w kierunku Samsuna. Do teraz głowimy się, jak to się stało, że zaczęliśmy się wahać czy nie lepiej pojechać tą drugą trasą. A już tym bardziej nigdy nie rozwikłamy zagadki, co spowodowało, że opuściliśmy ‚perfect spot’ i poszliśmy szukać szczęścia 200 metrów dalej, na drogę prowadzącą do Erbaa. Tak się stało, że nie mieliśmy nawet chwili, by odpowiedzieć sobie na pytanie: ‚Ale czy na pewno?’, gdyż ledwie zdążyliśmy postawić plecaki przy drodze, a już zmaterializował się obok nas pan Kenan, który uśmiechając się szeroko i gestykulując rękoma dał nam sygnał, że chętnie nas podwiezie.
Oto plan wydarzeń, które miały miejsce później.
1. Jazda z w/w panem do miejscowości Erbaa.
2. Pogawędka z trzema chłopakami nie do końca rozumiejącymi koncepcję autostopu i, chcąc nam pomóc, wskazującymi autobus.
3. Łapanie przez nas ‚okazji’ i zatrzymanie się TIRa z panem X w roli kierowcy.
4. Rozważanie różnych możliwości (głownie na migi i z użyciem kilkunastu znanych nam tureckich słów) dotarcia do Trabzonu z uwzględnieniem natężenia ruchu na poszczególnych drogach.
5. Podjęcie decyzji o niezmienianiu transportu do momentu dotarcia do rejonu bardziej zasobnego w przejeżdżające auta, czyli w okolice odległego Aşkale. Zaskakująca propozycja spędzenia nocy w kabinie ciężarówki po dotarciu do celu.
6. Podziwianie przepięknych krajobrazów.
7. Rozważanie opcji opuszczenia wiozącego nas z zawrotną chwilami prędkością 30km/h pojazdu i podjęcia próby znalezienia szybszego transportu.
8. Odejście od powyższego pomysłu ze względu na panujący na drodze niedostatek aut.
9. Przerwa na posiłek w typowej restauracji dla kierowców bez możliwości zapłacenia za siebie – bezskuteczność w walce z turecką gościnnością.
10. Kontynuowanie jazdy do momentu zauważenia przez kierowcę przydrożnego stoiska z arbuzami, melonami i zielonymi kabaczko-dyniami. Spożycie na miejscu dwóch wyśmienitych melonów w towarzystwie sprzedawcy i gromady pszczół.
11. Zachwycanie się krajobrazem i wydawanie z siebie dźwięków w stylu: ‚Och!’, ‚Wow!’, ‚Jaaaaa!’.
12. Nadejście zmierzchu i zastąpienie doznań wizualnych wrażeniami słuchowymi w postaci tureckiej muzyki.
13. Przerwa na posiłek bis. Spotkanie z przyjaciółmi kierowcy, turecka herbatka w otoczeniu kilkudziesięciu innych zawodowych ‚drajwerów’.
14. Ostatni, nocny etap podróży i radość Pauliny z zamiany niewygodnego miejsca na łózku kierowcy z tyłu kabiny na komfortowe siedzenie z przodu.
15. Niewiara w dotarcie do celu przed nastaniem czasu na sen.
16. Zaparkowanie ciężarówki przy stacji benzynowej w Aşkale i, po umyciu zębów, umoszczenie się na górnym łóżku w kabinie TIR-a.
17. Bezkuteczne próby przyjęcia przez nas wygodnej pozycji na jednoosobowej pryczy.
18. Pobudka o godzinie 5.30 czasu lokalnego oraz pożegnanie z kierowcą.
19. Zmiana ubrania i poranna toaleta w restauracyjnej łazience.
20. Oczekiwanie na nastanie ruchu samochodowego przy kawie typu 3 w 1. Celebracja mijającej dnia poprzedniego 131. miesięcznicy naszego związku przy stoliku z romantycznym widokiem na słońce wschodzące ponad stację benzynową.
Zanim dotarliśmy do Trabzonu minęło jeszcze sporo czasu, gdyż większość pozostałej trasy pokonywaliśmy TIR-ami, które po miejscami dość mocno ekstremalnej górskiej drodze szaleć nie mogły. Przejechanie odcinka specjalnego Amasya-Trabzon, który mogliśmy pokonać w siedem godzin (gdybyśmy wybrali drogę przez Samsun) zajęło nam, wliczając postoje i nocleg, półtora dnia. Jednak to, co ujrzały nasze oczy patrząc przez okna ciężarówki i frajda, jaką mieliśmy podróżując w towarzystwie pana X jest nie do opisania. Zobaczyliśmy oblicze Turcji, które umknęłoby nam, gdybyśmy posłuchali rozsądku. Na szczęście magia podróży zadziałała.
Trabzon jest naprawdę ładnym miastem, tylko trzeba się w niego trochę „zagłębić”. Ja już tu jestem od prawie 3 miesięcy i do tej pory nie udało mi się wszystkiego zobaczyć. Parę pomysłów, co można zobaczyć: http://herbaciane-pola-trabzonu.blogspot.com/ Pozdrawiam z Trabzonu! :D
131 miesięcy mówicie?Hm… niedługo Was dogonię ;-) … ostatnio w serialu „Lekarze” (tak, tak, mamy nowości tv w kraju, zobaczcie co Was omija ;-*) piguła powiedziała: „Całe życie z jednym mężczyzną? Przecież to patologia!”. No to wszystkiego najlepszego z okazji 10 lat i 9 miesięcy (kalkulator mi podpowiedział!) życia w „patologii”. Większość zazdrości takiej „patologii” i takiej podróży z przygodami. Ja zazdroszczę bloga, bo go połykam z wielkim smakiem. 3majcie się!
Wszystkiego najlepszego z okazji 10 lat i 11 miesięcy (bo usunąć komentarza nie mogę)