Dzień 7. Yotvata
Śpię trochę niespokojne, gdyż nastawiłem budzik, aby zobaczyć wschód słońca. Jeszcze śniąc biję się z myślami czy wstać, czy drzemać. Rozważania przerywa dzwonek. Ubieram się i mam poważne wątpliwości czy coś uda się zobaczyć, gdyż niebo wygląda na zachmurzone. Po chwili analizy dochodzę do wniosku, że to parująca sól unosi się w powietrzu tworząc gradient – szary na wschodzie, przechodzący w błękit na zachodzie.
Idę na plażę, wiatr wieje niemiłosiernie. Robi się coraz jaśniej, aż z gór na horyzoncie wyłania się mały, jasny punkcik. Parę fotek zapisuje się na karcie pamięci aparatu i wracam spać. Budzik dzwoni drugi raz, ogarniamy się trochę, jemy humus na śniadanie i idę się zanurzyć w słonej wodzie. Nie wychodzi mi to za bardzo, gdyż tylko jak kładę się na plecy wyporność robi swoje. Leżakuję trochę, po czym wracamy do pokoju. Co ciekawe, nadal wieje zimny wiatr, ale mi jest ciepło, gdyż sól i oleista woda utworzyły swego rodzaju warstwę ochronną na mojej skórze. Zanim ląduję pod prysznicem, ręce i twarz pokryte mam kryształami soli. Wychodzimy z wioski przez bramę, na odchodne spotykamy jeszcze czterech Polaków. Słońca nie ma, temperatura nie za wysoka, wieje wiatr z solą i piaskiem, ale za to biometr jest korzystny. Autostop dzisiaj idzie o niebo lepiej, najpierw zabiera nas pracownik pobliskiej fabryki minerałów, który po drodze wyjaśnia jak wszystko funkcjonuje. Dowiadujemy się, że tona potasu kosztuje tylko 300 dolarów a na odchodne dostajemy worek soli. Następny kierowca bierze mnie za żołnierza z racji moich bojówek. A na koniec kierowca ciężarówki dowozi nas prosto pod bramę Yotvaty.
Kibuc Yotvata to wspólnota, w której większość ludzi pracuje przy produkcji, usługach czy edukacji na rzecz wspólnoty. Ich pensja w całości idzie do kibucu, a ten zapewnia im darmową edukację, opiekę zdrowotną, dom i jedzenie. Yotvata posiada fabrykę napojów mlecznych i to przynosi jej największy dochód. Po wyjściu z ciężarówki idziemy na drugą stronę autostrady do sklepu prowadzonego przez kibuc. Kupujemy mleko kawowe i zajadamy humus. Sprzedawca, dowiadując się, że będziemy nocować w kibucu, mimo iż sam tam mieszka, stwierdza: „It’s crazy place, man”. Cały teren wspólnoty jest ogrodzony, więc idziemy do bramy i dzwonimy do Yossiego. Po chwili pojawia się sympatyczny 67-latek na rowerze i możemy wejść. Udajemy się do jego domu, zostajemy usadzeni przy kawie i ciastkach i wypytujemy go o życie we wspólnocie. Nie ma policji, gdyż każdy zna każdego, Yossi nawet nie zamyka drzwi na klucz. Kibuc ma sekretarza wybieranego na dwuletnie kadencje i komitet od spraw ekonomicznych i społecznych. Co ciekawe we wspólnocie nie trzeba być wierzącym. Nasz gospodarz okazuje się niezłym bystrzachą, napisał dla Yotvaty system rezerwacji samochodów a rezultat jego pracy magisterskiej przyspieszył znacznie produkcję owocowych produktów mlecznych. Idziemy na spacer, wchodzimy na wzgórze i teraz dopiero widzimy, że zieloną Yotvatę otacza pustynia. Pionierzy ciężko pracowali, aby uczynić ziemię żyzną. Na szczycie znajduje się system tuneli wojskowych, przypomina to o bliskości granicy. Mijamy schludne domki, szkołę, stołówkę, basen, miejsce z nowo wybudowanymi domami, aż w końcu dochodzimy do zagrody z krowami. Te na nasz widok podchodzą do płotu, gdyż myślą, że dostaną jedzenie. Jedną udaje mi się pogłaskać, wabiąc ją najpierw sianem. W kolejnych zagrodach znajdują się coraz większe zwierzęta. Wracamy do domu, Yossi musiał pojechać do Ejlatu, więc bawię się z jego psem, który ma sierść jak dywanik. Idziemy na stołówkę, tam poznajemy Hindusa, któremu opowiadamy o tanim podróżowaniu po Polsce. Koleś wygląda na zaskoczonego i wniebowziętego zarazem, bo myślał, że u nas jest drogo. Idziemy jeszcze na spacer, wpadamy do sklepu, w którym nie płaci się pieniędzmi, tylko bierze się to, czego potrzeba i podaje nazwisko. Wracamy do domu: pies, piłeczka, kawa, ciastko – tak mija nam czas do powrotu naszego gospodarza. Po jego przyjściu dowiadujemy się, że jest pora dojenia. Nie mogąc przegapić takiej okazji idziemy z Yossim do miejsca dojenia. Tam dowiadujemy się wielu ciekawych informacji o całym procesie. Każda krowa posiada chip przymocowany na szyi i dzięki temu wiadomo ile daje mleka, przeciętnie jest to ponad 32 litry na dobę podczas trzech sekwencji dojeń. Jeżeli podczas dojenia krowa przebiera dużo nogami to wyświetla się alarm, że można ją zapłodnić. Przepełnieni wiedzą wracamy do domu i idziemy spać. Jutro czas na Morze Czerwone.